sobota, 12 czerwca 2021

Osobisty sukces (edit: nieaktualny)

Dla wielu osób rok 2020 był trudny. A to pandemia, a strata pracy i środków do życia, śmierć i choroba bliskich, brak możliwości swobodnego przemieszczania się, decydowania o sobie, dodatkowo obciążenia psychiczne i emocjonalne. Ja miałam szczęście. Ten czas wykorzystałam z korzyścią dla siebie i najkrócej rzecz ujmując, wiodło mi się świetnie. Za to rok 2021, a raczej pierwsze jego półrocze, było pod kilkoma względami bardzo trudne. Wpierw mój 11. letni pies nadział się na spacerze na wystający z ziemi przedmiot i perforował sobie brzuch, co skutkowało operacją i długim leczeniem po niej. Następnie stan mojej ukochanej Babci się pogorszył i z końcem lutego od nas odeszła. Niedawno umarła kolejna znajoma, a dwa tygodnie temu, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, uległam poparzeniu II stopnia na całej powierzchni brzucha (od biustu po podbrzusze) i jeszcze trwa proces rekonwalescencji. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że nawet w tak trudnym czasie udało mi się zrealizować zamierzony wcześniej plan. Jak na razie z powodzeniem.

Leki z grupy SSRI tj. selektywnych inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny, popularnie zwane antydepresantami, z niewielkimi przerwami przyjmowałam przez 13 lat życia. Szybko licząc - jego jedną trzecią. Różne rodzaje, z różnymi substancjami czynnymi, różne dawki, w różnych kombinacjach. Zawsze pod kontrolą lekarza. Nie pamiętam pierwszej próby odstawienia, jeszcze przed rozpoznaniem u mnie współuzależnienia i jego terapią. Po prostu, po epizodzie depresji, która została sklasyfikowana jako endogeniczna, nastąpiła krótkotrwała poprawa i farmakoterapię zakończono. Problem w tym, że leczone były objawy, nie przyczyna nerwicy, zatem choroba wróciła z ogromnym nasileniem. Od tamtego czasu, tj. jakichś 8 lat, leki przyjmowałam. Moja psychoterapia zakończyła się 5 lat temu. (Autoterapia na drodze rozwoju osobistego trwać będzie do końca moich dni.) Życie przewartościowałam, zmiany wprowadziłam, problemy rozwiązałam i pamiętam bardzo dokładnie, że wówczas pokusiłam się o odstawienie leków. Ależ mnie za tę zuchwałość potargało (wyglądało to tak: klik i klik). Zespół odstawienny (a może powracająca depresja?) pokarał mnie tak, że przez następne 4 lata bałam się nawet pomyśleć o zakończeniu farmakoterapii. Żyło mi się niezwykle komfortowo, można to zresztą przeczytać w blogowych wpisach, które stanowią pewnego rodzaju świadectwo mojego życia, ale leki przyjmowałam. Ze strachu przed ich odstawieniem. Odważyłam się rok temu. Powolutku, jeden mały krok za drugim, cały czas zostawiając otwartą furtkę powrotu. Tym sposobem udało mi się odstawić jeden lek. Nasenny, który łykałam przed pójściem spać. Nie powiem, że poszło gładko, gdyż początkowo odczuwałam różnicę, ale obserwowałam własne reakcje i się udało. Postanowiłam, iż drugi lek, jeśli w ogóle, odstawię najszybciej po następnym roku. Ten minął, moje życie, postawa, samopoczucie na to pozwalały, pokusiłam się więc na odstawienie drugiego (ostatniego). Z powodzeniem. Obecnie nie zażywam nic. Mój system nerwowy jest podrażniony. Czuję się bardziej labilna emocjonalnie niż wcześniej, bardzo łatwo się wzruszam, szczególnie jeśli w grę wchodzi poczucie wdzięczności, ale nie jest to uciążliwe na tyle, by psuło mi to komfort życia. Odczuwam życie... bardziej. To chyba najlepszy tego opis. Rzecz trwa od jakichś dwóch miesięcy i każdy kolejny tydzień jest dla mnie osobistym sukcesem. Co prawda ostatnie kilka dni stanowiło wielką próbę w związku z bólem, strachem, poczuciem zagrożenia, bezsilnością i niewygodą związaną z poparzeniem. Nie mogłam przestać ryczeć i przestraszyłam się, że depresja wróciła, ale kryzys został zażegnany i z każdym zasuszonym bąblem było tylko lepiej.

Nie wiem, czy to stan permanentny. Bardzo bym chciała by takim był. Ale nic na siłę i jeśli okaże się, że do wspomagaczy życia wrócić potrzeba, zrobię to bez mrugnięcia okiem. Na razie cieszę się, że dałam radę, bo nic nie wzmacnia mojego poczucia wartości tak, jak dobrze wykonane zadanie.


PS

Post zniknął na kilka tygodni, bo... stał się nieaktualny. Depresja wróciła. Leki również. A że nie miałam siły pisać sprostowania, "zniknęłam" go - tak było łatwiej. Będę do Was, Szanowni Czytelnicy, wracać. Pewnie do końca moich dni. Tu miało paść bardzo niecenzuralne słowo na "K", ale... niech zostanie sama kropka.

22 komentarze:

  1. Dorosłość 9trzeźwość) to także zgoda na cierpienie, które rozumiem, jako każde nieprzyjemne uczucie. I nie mylić z fizycznym bólem. Czyli zrozumienie i akceptacja faktu, że czasem będę się źle czuć... nawet bez powodu. I, co najważniejsze, nie muszę już z tym natychmiast coś robić. Dobra robota. Tak trzymaj i nie popuszczaj! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Dla mnie depresja jest tak traumatycznym przeżyciem, że powrót do niej nie wchodzi w rachubę. Pewnie dlatego mam wewnętrzny przymus szybkiej reakcji, bo od początku farmakoterapii do poprawy samopoczucia (fizycznego i psychicznego) mijają i tak tygodnie, a nawet miesiące.

      Mam szczerą nadzieję, że to już za mną i nie powróci. Z niczego, nie powinna. A życie posprzątałam. Strach jednak jest obecny.

      Usuń
  2. Dziękuję za ten wpis. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło, że są jeszcze Polacy, którzy nie narzekają wiecznie i na wszystko. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby choć to narzekanie pomagało... :-)

      Usuń
    2. Gdyby nie pomagało, choćby na krótko, to byśmy nie narzekały na to czy tamto. :)

      Usuń
    3. Prawda. Pomaga emocjonalnie, ale w sumie nic nie wnosi. :-)

      Usuń
  4. Dziękuję za ten post i odpowiedź meszugemu. Depresja to nie twoja wina, ale jeśli znowu nabałaganisz sobie w życiu, to nawrót będzie częściowo konsekwencją twoich działań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strach wynika raczej z predyspozycji do pewnych reakcji. Oby był na wyrost.

      Usuń
  5. Cieszę się wraz z tobą i życzę dalszych powodzeń. I częstszych wpisów bym sobie życzył.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra robota z tym powrotem. :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie, że jesteś - już się bałam, że stało się coś naprawdę złego. Z depresją da się żyć, wiem po sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stało się. Pan Bóg zagrał mi na zadartym nosie.

      Dzięki!

      Usuń
  8. Super że znowu jesteś. A złe chwile miną, zobaczysz. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzieńdobry Pelagio, co tam u Ciebie, dajesz radę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry. :-) Po 6 tygodniach katuszy wychodzę na prostą. Uf! Niedługo coś tu naskrobię. Dziękuję za troskę!

      Usuń
  10. I co dalej Pelagio, jak się czujesz, co słychać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowoenie z epizodu depresyjnego (w moim przypadku) to swojego rodzaju sinusoida. Raz jest gorzej, raz lepiej, szczególnie jeśli stawiam przed sobą wyzwania (nawet jeśli z założenia mają być przyjemne) przekające moje obecne możliwości. Tak było ostatnio. Postanowiłam pojechać na Środkowoeuropejskie Zgromadzenie Kwakrów 2021 w Litomyśli. Stres związany z bardzo długą podróżą i emocje w trakcie tęgi doświadczenia dosłownie mnie powaliły na 2-3 tygodnie. Ale kryzys znowu zażegnany. :-)

      Usuń