środa, 30 października 2019

Wybory

Jestem uzależniona od kupowania książek. Jak tylko przeczytam lub usłyszę o pozycji wartej uwagi, natychmiast wybieram się na zakupy. Dodatkowo książki dość często dostaję w prezencie. Na razie jeszcze wystarcza mi miejsca na papierową formę, więc preferuję tę właśnie. Pachnie, szeleści, leży na biurku, stoliku nocnym, czy regałach i przypomina o swojej obecności. Kiedyś przyjaciółka zapytała, czy je wszystkie przeczytałam. Odparłam, że nie do całka. (To był oczywiście mój autorski i niezamierzony neologizm wynikający z połączenia "nie w całości" i "nie do końca", który notabene na stałe zagościł w moim słowniku.) Takich nie do całka mam w swoich zbiorach na stałe kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt. Jedną przeczytam, dwie kupię, i tak to rotuje. Leżą, gdyż najczęściej brakuje mi na nie czasu; czasami publikacja nie jest tak interesująca, jak myślałam, ale zdarza się również, że przerywam, bo nie jestem już w stanie chłonąć tekstów, bo te są dla mnie za trudne, wprawiają w depresyjny nastrój, bądź zwyczajnie budzą odrazę. Tak było w przypadku "Z nienawiści do kobiet". To drugi (po "Polska odwraca oczy") zbiór reportaży Justyny Kopińskiej, na który składają się historie, które wstrząsnęły opinią publiczną naszego kraju, a mnie poruszyły do łez. Dziś ją przeczytałam do całka, i postanowiłam napisać, bo jedno zdanie przywołało wspomnienia. (Na marginesie dodam tylko, że nie ten reportaż wstrząsnął mną najmocniej.)

W reportażu pt."Gej Twoim bratem w Kościele" (o wierzących homoseksualistach i ich relacjach z Kościołem katolickim), jeden z bohaterów mówi: "Z Kościoła może mnie wykluczyć tylko sam Bóg. (...) To nie ja dokonałem wyboru. Nie miałem żadnego wpływu na to kim jestem".* Kilka lat temu czułam dokładnie to samo, choć z innego powodu. Po rozwodzie z alkoholikiem i ja miałam poczucie wykluczenia ze wspólnoty katolickiej. Nie zrobiłam nic złego, latami starałam się wszystko łatać i naprawiać, sama decyzja o rozwodzie była jedną z najboleśniejszych w moim życiu, a za to wszystko nie mogłam być pełnoprawną katoliczką. Powstał wielki dysonans między tym, do czego całe życie się stosowałam, a potrzebą odizolowania od toksycznego człowieka. I chyba miałam ciut więcej szczęścia niż wspomniany wyżej homoseksualista - który w dalszym ciągu toczy walkę z wiatrakami (oby nie z samym sobą) - bo w moim otoczeniu pojawił się Przyjaciel (popularnie zwany kwakrem) i nagle wszystkie rozsypane klocki zaczęły do siebie pasować. Zniknęły niepewność o życie wieczne, strach przed Bogiem, wyrzuty sumienia i poczucie winy. Ale o tym już pisałam (o tutaj: klik), więc nie będę się powtarzać.

Na coś innego chciałam zwrócić uwagę. Są kwestie w życiu każdego człowieka, co do których dokonuje wyboru (mniej bądź bardziej świadomego), są też takie, na które wpływu nie ma.

Orientacja seksualna nie jest wyborem.
Kolor skóry nie jest wyborem.
Pochodzenie społeczne nie jest wyborem.
Narodowość nie jest wyborem.
Religia macierzysta nie jest wyborem.

Nienawiść jest wyborem.
Miłość jest wyborem.








---
* Justyna Kopińska, Z nienawiści do kobiet, Świat Książki, 2018, s. 97-99