sobota, 15 kwietnia 2017

Wszystkiego wesołego! :-)


"- A Ty, Tygrysie? Masz już prezent dla Kłapouszka? 
- Oczywiście! - rozpromienił się Tygrys.
- Postanowiłem odwiedzić go i świątecznie wybrykać. Wydaje mi się, że on bardzo tego potrzebuje, Krzysiu."


A Ty, Szanowny Czytelniku, wiesz już kogo świątecznie wybrykasz?


Wiosennie pozdrawiam,
Pelagia M.

piątek, 14 kwietnia 2017

Varia: sen

Zaglądam do drewnianego, dziecięcego łóżeczka z białymi szczebelkami, w którym słodziutko śpi rozkoszny brzdąc. Bezbronny, ale nie już taki całkiem malutki. Około dwunastomiesięczny i prawie zupełnie mi obcy. W głowie pojawia się myśl: wcale go nie znam, nie pamiętam kiedy tak urósł. Niepewnie pochylam się nad nim, a on otwiera oczy i uroczo uśmiecha do mnie. Gdzieś obok pojawia się moja rodzina, mój były mąż. Jesteśmy w dużym, ciepłym domu, ale wszystko jest dla mnie jakieś dziwnie obce. Odwracam się do męża, i słysząc własny głos, nieśmiało pytam - on mnie w ogóle poznaje? - Ten tylko uśmiecha się i spokojnie spogląda na dziecko. A ono wydaje z siebie najcudowniejszy dźwięk na świecie: mama. Głęboko poruszona biorę go w ramiona, a przez głowę przebiega tysiąc myśli: gdzie byłam tyle czasu? Co i dlaczego było ważniejsze? Już nigdy nie będzie! I nagle, gdzieś w środku, przeszywa mnie ból, bo uzmysławiam sobie, że przecież ja już nie kocham męża. Nie chcę z nim być, z nim żyć, tworzyć rodziny. Że jest już ktoś inny. Tylko ten chłopiec... nie mogę go znowu zostawić. Jest... mój, a ja za niego odpowiedzialna.

Morpheus and Iris
***
Ostry dźwięk budzika wyrwał mnie z objęć Morfeusza. To był tylko sen. Sen, choć wydawał się bardzo realny. Na szczęście. Bo poczułam ulgę, że nie muszę i nigdy nie musiałam dokonywać tak trudnych wyborów.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Syndrom gotującej się żaby

Przyszedł mi dziś na myśl tak zwany syndrom gotującej się na małym ogniu żaby. Podobno francuscy naukowcy zrobili kiedyś eksperyment. Wrzucili żywą żabę do wrzącej wody. Poparzone zwierzę instynktownie, jak wystrzelone z procy, wyskoczyło z naczynia, tym samym ratując własne życie. Spróbowali więc (sadyści!) innego nań sposobu; włożyli biedaczysko do zimnej cieczy i zaczęli stopniowo podgrzewać, aż do całkowitego ugotowania. Udało się. Dokładnie w ten sposób powstaje współuzależnienie, bądź inne zaburzenie związane z przystosowywaniem się do coraz trudniejszych okoliczności. Łatwiej zwrócić uwagę na to, co jest zmianą nagłą, niż na powolnie przybierające na sile procesy destrukcyjne. Doskonale pamiętam, że dla mnie wyznacznikiem destrukcji w związku była dopiero przemoc fizyczna. Gdyby były mąż mnie okładał, dużo wcześniej bym go zostawiła. A tak... musiało upłynąć trochę wody, by zrobiło mi się bardzo niewygodnie w życiu. Często można usłyszeć, że ktoś tam nie rozumie takich zachowań, nie potrafi pojąć, jak można dać się w ten sposób traktować, jak znosić upokorzenia, krzywdę, cierpienia. Otóż łatwo jest spojrzeć z boku, z dystansu, na zimno, trudniej gdy w grę wchodzą uczucia, emocje, wierzenia, poglądy. 

Uważam, że prawdziwe są słowa Wisławy Szymborskiej: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Od razu przywodzą mi na myśl tekst, który kiedyś napisałam: Egzamin z człowieczeństwa dla społeczeństwa. (Zerkam w historię bloga, by go podlinkować i oczom nie wierzę! To niemożliwe, że powstał blisko dwa lata temu! Kto mi ukradł ten czas?!). I choć traktuje on o czymś innym niż to, co chcę teraz napisać, to wspólne jest jedno: człowiek może sobie roić coś na jakiś temat, ale dopiero postawiony w określonych warunkach, będzie w stanie wiedzę tę, czy też domysły zweryfikować w praktyce. 

Wielokrotnie było już tak, że myślałam sobie coś - o sobie samej, o innych ludziach, o życiu, o wartościach - a z biegiem czasu życie rewidowało moje przekonania, czasami wręcz brutalnie rozprawiało się z nimi. Obecnie staram się pamiętać, by nie przywiązywać jakiejś szczególnej uwagi do własnych wyobrażeń, bo to że obowiązują dla mnie w tej sekundzie, nie oznacza wcale, iż tak będzie całe życie. Jasne, jest szereg wartości, którymi się kieruję, i one pozostają bez zmian, ale traktuję je raczej jak fundament, na którym można budować całą resztę mojego życia. 

Z jednej strony, to dobrze. Mam otwartą głowę, jestem gotowa na zmianę niesłużących mi wierzeń i prawd, ale z drugiej... sztywno ustalone zasady dają poczucie bezpieczeństwa (czasami pozornie i krótkofalowo, ale jednak), sprawiają że jest odrobinę łatwiej. I tylko tak sobie czasami myślę, czy dostosowując się do otaczającej mnie rzeczywistości, nie wskakuję przypadkiem w rondelek z zimną wodą, nie wymoszczam się w nim komfortowo, aż do momentu, w którym powstanie ze mnie niezły obiadek? 

Znam tylko jeden sposób weryfikacji wszelkich wątpliwości: po owocach. Problem w tym, że można go zastosować dopiero po wszystkim. A może ktoś z Was zna inne, lepsze, szybsze, takie... zanim stanie się to nieprzyjemne coś?