Ostatnio na fejsbukowej tablicy pojawił mi się post z polubionej kiedyś strony dotyczącej rozwoju duchowego. Przypowieść z serii - był sobie mistrz, który swoim uczniom coś unaocznił. Często z pewnym pobłażaniem takie czytam, szczególnie jeśli udostępni je osoba, którą znam i wiem, że z całą pewnością w zgodzie z takimi zasadami nie żyje, ale... to zupełnie inna historia. Zmierzam do tego, że czasami zdarza się, i tak było w tym przypadku, że znalazłam w owej bajce głębszy sens.
Nie pamiętam dokładnie jej treści i konkretnych liczb, nie pamiętam fabuły, kto był jej autorem, ani kto ją udostępnił, będę trochę konfabulować, ale sens pozostanie - obiecuję. A było to tak...
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, dolinami i... stop! To nie ta bajka! Moja brzmi tak: w dwudziestą rocznicę matury został zorganizowany zjazd absolwentów rocznika 1982. Grupie 50 znajomych polecono, by napisali swoje imię na nadmuchanym baloniku i zostawili w jednym pomieszczeniu. Następnie balony przemieszano, a grupę poproszono, by w ciągu 5 minut każdy odnalazł
balon ze swoim imieniem. Ludzie potrafią robić naprawdę dziwne rzeczy, gdy ich się odpowiednio zmotywuje lub obieca nagrodę, nawet gdyby tą miała być paczka chrupków, zatem ochoczo przystąpili do poszukiwań. Jak się można domyślić, balony fruwały po całym pokoju, wokół panował chaos i zgiełk, absolwenci przepychali się w zamęcie, jedni pękali ze śmiechu, inni z zacietrzewieniem parli do swego, dwie osoby nabiły sobie guza, cztery wzajemnie wyrywały gumowe zabawki, a jedna została znokautowana. Niestety, czas upłynął i nikomu (żeby to brzmiało bardziej dramatycznie) nie udało się odnaleźć swojego balonika. Wówczas pomysłodawca zabawy poprosił, by każdy wybrał losowo balon, a następnie
odnalazł osobę, której imię się na nim znajduje, i jej go wręczył. Po 5 minutach każdy trzymał swój balon. I żyli długo i szczęśliwie. THE END.
Historyjkę starałam się przedstawić zabawnie, bo jak można inaczej, skoro kilkadziesiąt dorosłych osób biega za popisanymi balonami, ale pointa, gdy się nad nią zastanowić, już śmieszna nie jest, bo jak w każdej bajce, ma głębszy sens. Stanowi alegorię poszukiwań szczęścia w życiu. Szukając swojego - nie znajdziesz, dając komuś - otrzymasz własne. Jest to swojego rodzaju odmiana usłyszanego kiedyś - jeśli jest ci źle w życiu, idź i komuś pomóż. Warto o tym pamiętać.
Dobre! Poza ty świadczy też o kompletnym braku zdolności do współdziałania, opracowania i realizowania razem jakiegoś planu.
OdpowiedzUsuńTeż prawda.Ale jako alegoria bardzo mi się podoba.
UsuńPo 20 latach ktoś rozpoznał wszystkie imiona? Nie wierzę. Może je głośno czytał, a zainteresowani sami podchodzili?
OdpowiedzUsuńJa to wymyśliłam. :-) Sytuacja nie miała miejaca, a w historyjce którą czytałam chodziło, zdaje się, o jakieś seminarium, czy coś.
UsuńPolactwo w całej okazałości!
OdpowiedzUsuńPamiętam moje spotkanie z okazji 25-lecia matury. Popijawa i łzawe sentymenty nawet wobec tych, których nie poznawałam.
OdpowiedzUsuńJa byłabym ciekawa swojego. Lubiłam moje liceum.
UsuńCiekawe skojarzenie - dziękuję za podpowiedź. :)
OdpowiedzUsuńNa zdrowie. :-)
UsuńWszystko ciekawe, ale nadal nie wiem, co to ta alegoria.
OdpowiedzUsuńhttps://sjp.pwn.pl/szukaj/Alegoria.html
UsuńWesołych Świąt Pani Pelagio! Proszę częściej pisać. :)
OdpowiedzUsuńWesołych! I zdrowia! Strasznie zapracowana ostatnio jestem. Poprawię się. Może nawet w ten weekend. :-) Serdeczności!
Usuń