wtorek, 9 czerwca 2015

Dziennik uczuć

Mam pamiętnik. Nie jest to różowy notesik w serduszka z malutką złotą kłódeczką, który mała dziewczynka dostaje w prezencie bożonarodzeniowym. W którym opisuje pierwsze miłostki, niewybaczalne zdrady przyjaciółek, które podczas przerwy między lekcjami  usiadły z kimś innym, albo pełne uniesień opisy, jak Jacek pierwszy raz spojrzał jej w oczy. Nie, takiego nie miałam nigdy. Nie jest to również pamiętnik zawierający słodkie wierszyki i aforyzmy. Mój pamiętnik to wpisy pełne lęku, rozpaczy, cierpienia, zawodu, bezsilności. To terapeutyczny dziennik uczuć, który polecono mi pisać każdego dnia w formie pięciu zdań o konstrukcji: "Czułam... gdy..." Początkowo moje wpisy dotyczyły przede wszystkim braku apetytu, a wręcz jadłowstrętu i zachowań męża. Na przykład: Czułam smutek, gdy nie byłam w stanie przełknąć niczego prócz soku. Czułam lęk, gdy mąż nie odbierał telefonu. Czułam radość, gdy byliśmy razem na spacerze. Oczywiście pilnowałam sama siebie, by codziennie wśród tych pięciu zdań były przynajmniej dwa dobre, pozytywne, nie oczerniające w jakiś sposób męża. Tego nawet sama przed sobą nie chciałam przyznać. 70% moich myśli krążyło wokół niego, 20% wokół jedzenia i pochodnych (na przykład anoreksji, bulimii, braku odporności), 10% - wokół pozostałych kwestii życiowych.

Z czasem mój pięciozdaniowy dziennik stał się opisem przeżyć, uczuć, sytuacji i lęków, stał się pamiętnikiem. Pisząc, jednocześnie rozładowywałam emocje i układałam, porządkowałam myśli. Mój pamiętnik to żywy dowód na to, jak było. A było źle. Myśli można wyprzeć, wspomnienia bledną, ale opisy... zostają. Dziś mogę je przeanalizować. Zobaczyć, gdzie byłam, jaka byłam, jak się zmieniłam. To narzędzie, które pozwala mi wejść, wczuć się w tamtą mnie. Pamiętam ją już coraz mniej, ale każdego razu, gdy biorę do ręki mój pamiętnik, staję się nią na chwilę. Jak aktorka, która by odpowiednio zagrać musi wejść w swoją rolę. Gdy go czytam, czuję wręcz tamten ból. I choć może się to wydawać masochizmem, jest i było dobre, dlatego, że chroniło przed pochopnymi wyborami, obecnie zaś utwierdza w podjętej decyzji.

Często współuzależnione tak długo trwają przy partnerze, gdyż mają w głowie wyidealizowany jego obraz. Wynika on z cudownych chwil spędzonych podczas tak zwanej fazy miodowego miesiąca, czyli okresu kiedy alkoholik po jakimś ciągu nieprzyjemnych zdarzeń zaczyna żałować wyrządzonych krzywd, okazuje skruchę i obiecuje, że już nigdy więcej, okazuje ciepło i miłość, komplementuje, obsypuje prezentami. Ona zapomina o krzywdach i lęku, wymazuje je z pamięci i zaczyna wierzyć w to, że partner się zmienił, że ją naprawdę kocha i że nie będzie pił. Z powrotem zaczyna mu ufać. Wówczas faza miodowego miesiąca się kończy, a w obojgu narasta napięcie związane z nieuniknionym. Koło się zamyka. Po kilku tak opisanych w pamiętniku cyklach, można zauważyć pewną prawidłowość i powtarzalność, spojrzeć jakby z boku na całą sytuację. Jeden z moich zapisów brzmi: "Dwa tygodnie nic nie pisałam. Czemu sobie o tym przypominam dopiero, gdy jest źle? Jak oczami wyobraźni zerkam wstecz, mam wrażenie, że ostatnie dwa miesiące były cudowne, a jak czytam, co przez ten czas napisałam... widzę, że nie. To był ciąg wzlotów i upadków, emocjonalny rollercoaster. Mam ewidentnie zaburzone postrzeganie rzeczywistości.".
Bywało też tak, że nad czymś się zastanawiałam, coś spędzało mi sen z powiek, podświadomie coś przeczuwałam, ale bałam się tego, nie chciałam przed samą sobą tego przyznać, zaklinałam rzeczywistość, by było inaczej, więc pisałam to w formie pytań retorycznych, rozważań, przemyśleń. Po dwóch, trzech dniach - zazwyczaj - mąż zapijał.

Warto prowadzić tego typu zapiski. Nawet po to, by mieć lepszy kontakt ze swoimi uczuciami, nawet po to, by za każdym razem, gdy będę sobie roić, że może nie było tak źle, może wymyślam... móc przeczytać i zobaczyć na własne oczy, co to był za związek.

Ostatnio przeczytałam mój pamiętnik. Literalnie poczułam tamten ból. Utwierdziłam się w przekonaniu, że to rozdział definitywnie w moim życiu zamknięty. 


6 komentarzy:

  1. A po kilku latach... może scenariusz jakiegoś horroru z tego wyjdzie? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krew się nigdy nie polała, ale chwile zgrozy i napięcie sięgające zenitu bywały, owszem.

      Chociaż... raz było blisko ujścia krwi. Wściekła na męża, który odmówił odkurzenia dywanu, zrobiłam to sama, po czym zamiast, jak cywilizowany człowiek podejść do gniazdka i wyjąć wtyczkę, ostentacyjnie wyszarpałam z niego kabel. Wtyczka zawinęła, jak bumerang i stworzyła wielobarwne limo pod moim okiem. :-)

      Usuń
  2. No to niech będzie psycho-thriller. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko ciekawa jestem, kto będzie grał rolę złego charakteru... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak to, kto? Pirania.

    OdpowiedzUsuń