Jedną z przyczyn lawinowo narastającej frustracji, a w efekcie mojej depresji sprzed trzech lat, była chęć posiadania dziecka, a raczej brak wewnętrznego przyzwolenia na zrealizowanie tej potrzeby. Perfekcyjna i poukładana do granic możliwości wymyśliłam sobie, że najpóźniej do 30. urodzin urodzę ślicznego bobasa, a najlepiej dwa - bliźniaki - chłopca i dziewczynkę. Marzyłam, jak się będą nazywać, do kogo będą podobne, po kim odziedziczą nosek, a po kim oczka. Wspólnie z mężem zresztą to planowaliśmy. Tyle tylko, że mąż okazał się być bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem, a ja (dzięki Bogu!) na tyle roztropna, rozważna i podświadomie ostrożna, iż czekałam... na lepszy moment. Moment, który po prawie pięciu latach od ślubu (a piętnastu związku) nie nadchodził. I nie dość, że się na niego rychło nie zanosiło, to jeszcze było coraz gorzej. Endokrynolog poinformowała mnie, że płodność po 25. roku życia spada, a przy mojej chorobie może być jeszcze gorzej, rodzice i teściowe czekali na wnuki, a w mojej głowie aż wrzało. Miałam ciągłą gonitwę myśli... jak utrzymam takie maleństwo, gdy skończy mi się urlop macierzyński? wychowawczy jest przecież bezpłatny, a mąż nie ma stałej pracy, nie jest w stanie zapewnić nam stabilizacji finansowej przynajmniej do czasu, kiedy ja będę mogła wrócić do pracy. A przecież nie mogę i nie chcę zostawić moich skarbów w rękach obcych osób...
Wówczas choroba alkoholowa męża nawet mi nie przechodziła przez myśli. Chyba tylko Opatrzność Boska nade mną czuwała, że jednak na dziecko się nie zdecydowaliśmy, bo po pierwsze, dzieci z rodzin alkoholowych* często bywają głęboko nieszczęśliwe, po drugie zaś, miałabym dużo większy dylemat podejmując decyzję o rozwodzie dwa lata później.
Z perspektywy czasu patrząc, taki scenariusz wydawał mi się wówczas niemożliwy. Byłam przekonana, że to tylko chwilowe kłopoty i naprawdę nie brałam pod uwagę tego, że możemy nie zestarzeć się razem...
Roiłam sobie, że będę idealną mamą, bo i odpowiedzialną i wykształconą i kochającą... I, co dziwne, pomimo mojej niedojrzałości emocjonalnej, często słyszałam takie opinie również od innych ludzi. A przecież moje pobudki były dziecinne, samolubne i podyktowane presją społeczną, chęcią stworzenia pięknego obrazka na zewnątrz, instynktem macierzyńskim i zegarem biologicznym. Choć to i tak nieźle, bo czasem jest jeszcze gorzej, na przykład, gdy ludzie decydują się na potomstwo z egoizmu, lęku przed samotnością, chęci "usidlenia" partnera, korzyści materialnych, a kiedyś słyszałam nawet, że po to, by na starość miał kto się nimi zaopiekować i podać herbatę... Natomiast posiadanie dzieci, to wielka odpowiedzialność. Obowiązkiem rodzica bowiem, jest zabezpieczyć im byt i podstawowe potrzeby. Nie tylko fizyczne i nie tylko finansowe, ale również, a może przede wszystkim emocjonalne, czyli poczucie bezpieczeństwa, więzi, ciepła, serdeczności, ufności, troski, uczciwości, wsparcia, szacunku, pomocy w budowaniu poczucia własnej wartości, poczucia sensu życia, czerpania z niego satysfakcji, konieczności rozwoju, itp. itd. Każde. "To, co kochamy ma dla nas szczególną wartość, a jeśli coś ma dla nas wartość, to poświęcamy temu czas i wiążemy z tym swoje radości i troski. Przyjrzyjcie się nastolatkowi zakochanemu w swoim samochodzie i zwróćcie uwagę na to, ile czasu spędza na cieszeniu się nim, pucowaniu, reperowaniu i regulowaniu mechanizmów. /.../ Tak samo jest z miłością do dzieci - podziwiamy je i troszczymy się o nie. Dajemy im swój czas".** Na ile jestem w stanie zrezygnować z siebie, ze swoich pasji, zainteresowań, nawyków żywieniowych, hobby, pracy, swobody, niezależności, sposobu spędzania czasu, imprez towarzyskich? Poświęcanie czasu dziecku to niekoniecznie to samo, co spędzanie z nim czasu w jednym pokoju podczas oglądania telewizji, czytania książki, układania pasjansa, przeglądaniu facebooka, czy odpowiadania na e-maile, podczas, gdy brzdąc pałęta się między nogami próbując zwrócić choć odrobinę uwagi na siebie. "Ilość i jakość czasu poświęcanego przez rodziców dzieciom są dla tych ostatnich dowodem ich wartości. Niektórzy rodzice - z natury niemiłujący - starają się ukryć swój brak troski. Zapewniają dzieci o miłości, mechanicznie powtarzają, jak bardzo im są drogie, a jednocześnie nie poświęcają im wystarczająco dużo czasu. /.../ Poczucie własnej wartości - przeświadczenie, że jest się wartościowym człowiekiem - stanowi podstawę zdrowia psychicznego i kamień węgielny samodyscypliny. Jest bezpośrednim skutkiem rodzicielskiej miłości. /.../ Te szczęśliwe dzieci, które doświadczają rodzicielskiej miłości i troski, wejdą w dorosłość nie tylko z głębokim przekonaniem o własnej wartości, lecz będzie im również towarzyszyć poczucie bezpieczeństwa. Każde dziecko boi się porzucenia - i to nie bez powodu. Obawa przed porzuceniem pojawia się około szóstego miesiąca życia /.../ wtedy [dziecko] zdaje sobie sprawę ze swojej całkowitej bezradności i uzależnienia od rodziców w każdej dziedzinie życia. Porzucenie jest dla niego równoznaczne ze śmiercią."***
Należy zadać sobie pytanie, po co chcę mieć dziecko? - inną sprawą, czy w ogóle można człowieka "mieć", ale nie o to mi teraz chodzi - czy po to by dawać, czy po to by brać? Kochać, to dawać.
Wówczas choroba alkoholowa męża nawet mi nie przechodziła przez myśli. Chyba tylko Opatrzność Boska nade mną czuwała, że jednak na dziecko się nie zdecydowaliśmy, bo po pierwsze, dzieci z rodzin alkoholowych* często bywają głęboko nieszczęśliwe, po drugie zaś, miałabym dużo większy dylemat podejmując decyzję o rozwodzie dwa lata później.
Z perspektywy czasu patrząc, taki scenariusz wydawał mi się wówczas niemożliwy. Byłam przekonana, że to tylko chwilowe kłopoty i naprawdę nie brałam pod uwagę tego, że możemy nie zestarzeć się razem...
Roiłam sobie, że będę idealną mamą, bo i odpowiedzialną i wykształconą i kochającą... I, co dziwne, pomimo mojej niedojrzałości emocjonalnej, często słyszałam takie opinie również od innych ludzi. A przecież moje pobudki były dziecinne, samolubne i podyktowane presją społeczną, chęcią stworzenia pięknego obrazka na zewnątrz, instynktem macierzyńskim i zegarem biologicznym. Choć to i tak nieźle, bo czasem jest jeszcze gorzej, na przykład, gdy ludzie decydują się na potomstwo z egoizmu, lęku przed samotnością, chęci "usidlenia" partnera, korzyści materialnych, a kiedyś słyszałam nawet, że po to, by na starość miał kto się nimi zaopiekować i podać herbatę... Natomiast posiadanie dzieci, to wielka odpowiedzialność. Obowiązkiem rodzica bowiem, jest zabezpieczyć im byt i podstawowe potrzeby. Nie tylko fizyczne i nie tylko finansowe, ale również, a może przede wszystkim emocjonalne, czyli poczucie bezpieczeństwa, więzi, ciepła, serdeczności, ufności, troski, uczciwości, wsparcia, szacunku, pomocy w budowaniu poczucia własnej wartości, poczucia sensu życia, czerpania z niego satysfakcji, konieczności rozwoju, itp. itd. Każde. "To, co kochamy ma dla nas szczególną wartość, a jeśli coś ma dla nas wartość, to poświęcamy temu czas i wiążemy z tym swoje radości i troski. Przyjrzyjcie się nastolatkowi zakochanemu w swoim samochodzie i zwróćcie uwagę na to, ile czasu spędza na cieszeniu się nim, pucowaniu, reperowaniu i regulowaniu mechanizmów. /.../ Tak samo jest z miłością do dzieci - podziwiamy je i troszczymy się o nie. Dajemy im swój czas".** Na ile jestem w stanie zrezygnować z siebie, ze swoich pasji, zainteresowań, nawyków żywieniowych, hobby, pracy, swobody, niezależności, sposobu spędzania czasu, imprez towarzyskich? Poświęcanie czasu dziecku to niekoniecznie to samo, co spędzanie z nim czasu w jednym pokoju podczas oglądania telewizji, czytania książki, układania pasjansa, przeglądaniu facebooka, czy odpowiadania na e-maile, podczas, gdy brzdąc pałęta się między nogami próbując zwrócić choć odrobinę uwagi na siebie. "Ilość i jakość czasu poświęcanego przez rodziców dzieciom są dla tych ostatnich dowodem ich wartości. Niektórzy rodzice - z natury niemiłujący - starają się ukryć swój brak troski. Zapewniają dzieci o miłości, mechanicznie powtarzają, jak bardzo im są drogie, a jednocześnie nie poświęcają im wystarczająco dużo czasu. /.../ Poczucie własnej wartości - przeświadczenie, że jest się wartościowym człowiekiem - stanowi podstawę zdrowia psychicznego i kamień węgielny samodyscypliny. Jest bezpośrednim skutkiem rodzicielskiej miłości. /.../ Te szczęśliwe dzieci, które doświadczają rodzicielskiej miłości i troski, wejdą w dorosłość nie tylko z głębokim przekonaniem o własnej wartości, lecz będzie im również towarzyszyć poczucie bezpieczeństwa. Każde dziecko boi się porzucenia - i to nie bez powodu. Obawa przed porzuceniem pojawia się około szóstego miesiąca życia /.../ wtedy [dziecko] zdaje sobie sprawę ze swojej całkowitej bezradności i uzależnienia od rodziców w każdej dziedzinie życia. Porzucenie jest dla niego równoznaczne ze śmiercią."***
Należy zadać sobie pytanie, po co chcę mieć dziecko? - inną sprawą, czy w ogóle można człowieka "mieć", ale nie o to mi teraz chodzi - czy po to by dawać, czy po to by brać? Kochać, to dawać.
Mój zegar biologiczny tyka... Przyznaję, ciążowe brzuszki koleżanek i znajomych oraz słodkie bobasy przy ich piersiach wywołują we mnie chwilowy (a czasem dłuższy) smutek i... ukłucie w sercu... że to nie ja. I choć dziś jestem bardziej świadoma, nie mam pewności, czy byłabym dobrą, czy złą matką, czy byłabym w stanie poświęcić swobodę, wolność, niezależność, ambicje, czy byłabym w stanie prawdziwie kochać... Bo miłość nie wymaga poświęceń. I najgorsze jest to, że nigdy nie będę wiedziała na pewno, dopóki to się nie stanie. I nie wiem, czy jestem gotowa ponieść takie ryzyko. Nie, nie moje. Jego... że będzie nieszczęśliwe.
--
* Typowe uczucia i zachowania DDA
** Morgan Scott Peck, "Droga rzadziej wędrowana", Wyd. Zysk i S-ka, 2013, str. 26
*** Tamże, str. 28-30
Jedno wydaje się nie ulegać wątpliwości - dziecko wychowane w rodzinie niepełnej, przez jednego tylko rodzica, nigdy nie będzie w pełni zdrowe emocjonalnie, psychicznie, duchowo...
OdpowiedzUsuńSwojego czasu terapeutka już chyba zmęczona moim ciągłym lamentem, że niby jak mam zostawić męża, skoro JA CHCĘ mieć dziecko, a już mam 30 lat i zanim sobie kogoś znajdę, i zanim zajdę w ciążę i zanim... - powiedziała - przecież sama możesz je mieć. To mną wstrząsnęło. Jak to sama?! Dziecko potrzebuje ojca. Tylko właśnie... ojca, a nie pana, który mieszka z mamą w domu.
OdpowiedzUsuń"SYN: Tato, mogę Cię o coś zapytać?
TATA: No jasne, o co chodzi?
SYN: Tato, ile zarabiasz na godzinę?
TATA: To nie twoje sprawa. Dlaczego zadajesz mi takie pytanie?
SYN: Ciekawy byłem. Powiedz mi proszę ile zarabiasz na godzinę.
TATA: No, jak tak bardzo chcesz wiedzieć zarabiam 100 $ na godzinę.
SYN: Oj! (z opuszczoną głową), tato, pożyczyłbyś mi 50 $?
TATA: Jedyny motyw dlaczego mnie o to zapytałeś, bo chciałeś żebym pożyczył ci pieniędzy na zakup jakieś głupiej zabawki, albo innej bezsensownej rzeczy do swojego pokoju i do łóżka. Zastanów się nad tym dlaczego jesteś takim egoistą. Ja pracuję ciężko cały dzień a ty zachowujesz się tak niedojrzale.
Mały chłopczyk poszedł w ciszy do swojego pokoju i zamknął drzwi.
Mężczyzna usiadł i myśląc o pytaniu chłopca i jeszcze bardziej się zdenerwował. Jak on mógł zadać mi takie pytanie. Zaczął rozmyślać. Może miał potrzebę kupić coś niezbędnego za te 50 $, nie pyta często o pieniądze.
Mężczyzna poszedł do pokoju chłopca i otworzył drzwi.
TATA: Śpisz synku?
SYN: Nie tato, nie śpię
TATA: Tak sobie pomyślałem, że może byłem zbyt surowy dla ciebie. To był naprawdę ciężki dzień dla mnie i wyładowałem się na tobie. Oto 50 $ o które mnie poprosiłeś.
Mały chłopiec usiadł na łóżko i uśmiechnął się.
SYN: Ach, dziękuję tato.
Po czym spod poduszki wyciągnął pomarszczone banknoty. Mężczyzna zobaczywszy, że chłopiec miał pieniądze zaczyna się denerwować.
TATA: Dlaczego chcesz pieniądze skoro je masz?
SYN: Ponieważ nie miałem wystarczająco, ale teraz już mam. Tato, mam 100 $ teraz. Mogę kupić jedną godzinę z twojego czasu. Proszę przyjdź wcześniej jutro z pracy. Chciałbym zjeść z tobą kolację."
Nie ma większego gówna niż zegar biologiczny - każe ludziom robić rzeczy, których później do końca życia żałują.
OdpowiedzUsuńMocne! :-)
UsuńTo co piszesz, to klasyczna racjonalizacja.
OdpowiedzUsuńRacjonalizacja, czego?
UsuńZ takim zrytym myśleniem to może i lepiej że nie masz dzieci. Oczywiście lepiej dla dzieci.
OdpowiedzUsuń:-) Ja też Ciebie pozdrawiam.
Usuń