Zapytana kiedyś czego chcę, czego mi brakuje - z braku konkretnej odpowiedzi - odparłam chcę być szczęśliwa.
To sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę ten termin dla mnie oznacza, co przez niego rozumiem, czyli... czego potrzebuję. Wyszło mi, że poczucie pełni szczęścia to pozytywne emocje, czyli splot myśli, odczuć i zdarzeń. To trwałe zadowolenie z siebie, z życia, z relacji z ludźmi, z powodzenia różnych przedsięwzięć. To radość z czerpania dla siebie i dawania innym. To wewnętrzne poczucie zadowolenia i przyjemności. Przy czym absolutnie nie euforia, bo ta nie jest i nie może być permanentna. Tego chciałam.
To sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę ten termin dla mnie oznacza, co przez niego rozumiem, czyli... czego potrzebuję. Wyszło mi, że poczucie pełni szczęścia to pozytywne emocje, czyli splot myśli, odczuć i zdarzeń. To trwałe zadowolenie z siebie, z życia, z relacji z ludźmi, z powodzenia różnych przedsięwzięć. To radość z czerpania dla siebie i dawania innym. To wewnętrzne poczucie zadowolenia i przyjemności. Przy czym absolutnie nie euforia, bo ta nie jest i nie może być permanentna. Tego chciałam.
Było tak, jakiś czas temu, kiedy jeszcze bardzo wierzyłam w to, iż razem z mężem stworzymy rodzinę, że czułam się bardzo samotna. Bardzo za nim tęskniłam. Wyrzuciłam go z domu, ale to było tylko na pokaz, bo tak naprawdę z całego serca chciałam go w nim mieć. Może dlatego, że nie zalazł mi jeszcze aż tak za skórę? Nie wiem. Próbowałam zająć się sobą, odkurzyć pasje, zainteresowania, relacje z innymi ludźmi. Niestety, nie pomagało nic. Nie pomagała książka, muzyka, kino, teatr, opera, rozmowa z siostrą, przyjaciółkami, praca, zakupy - czyli źle pojmowane przeze mnie myślenie o sobie. Miałam wokół wiele życzliwych osób i owszem, to poprawiało mi samopoczucie na chwilę, wyrównywało bilans emocjonalny, ale jak tylko lądowałam wieczorem sama, z własnymi myślami, czułam się bardzo samotna.
Zaobserwowałam kiedyś i częściowo doświadczyłam na własnej skórze, że generalnie osoby współuzależnione są nieszczęśliwe i często samotne. Zarówno te, które żyją z alkoholikiem, jak i które się z nimi rozstały. W przypadku tych drugich to często okres przejściowy - starego związku nie ma już, a nowych więzi jeszcze nie. Natomiast te pierwsze żyją z człowiekiem, który nie zapewnia im poczucia bezpieczeństwa i jest emocjonalnie niedostępny, a one stuprocentowo skoncentrowane na nim. To z kolej powoduje, że owszem - same nie są, ale często bardzo samotne.
Jakie jest na to lekarstwo? Drogi mogą być różne, sposoby osiągnięcia tego stanu ulegać zmianom, ewoluować, ale przede wszystkim warto uzmysłowić sobie, że samotność to stan ducha. Nawet w tłumie ludzi można się czuć, jak na bezludnej wyspie.
Mnie pomogły widoczne zmiany, które zachodziły w wyniku konkretnych działań, bliscy mi ludzie, świadomość, że sobie radzę, że jestem przydatna i potrzebna. Bycie wdzięczną za wszystko, co mi zostało dane, za każdy dzień, za każdą osobę, rozpatrywanie wszystkiego w formie szansy, nie zagrożenia. Będąc sama budowałam poczucie własnej wartości, dzień po dniu udowadniałam sobie, że umiem. Im bardziej byłam w procesie terapeutycznym, im więcej wiedziałam i rozumiałam, tym łatwiej pewne rzeczy mi przychodziły. Ale na początku, gdy dopiero zaczynałam "przygodę" z rozsupłaniem własnego uwikłania w alkoholizm męża i bardzo buntowałam się na to, co mówili mi inni, było bardzo źle.
Mnie pomogły widoczne zmiany, które zachodziły w wyniku konkretnych działań, bliscy mi ludzie, świadomość, że sobie radzę, że jestem przydatna i potrzebna. Bycie wdzięczną za wszystko, co mi zostało dane, za każdy dzień, za każdą osobę, rozpatrywanie wszystkiego w formie szansy, nie zagrożenia. Będąc sama budowałam poczucie własnej wartości, dzień po dniu udowadniałam sobie, że umiem. Im bardziej byłam w procesie terapeutycznym, im więcej wiedziałam i rozumiałam, tym łatwiej pewne rzeczy mi przychodziły. Ale na początku, gdy dopiero zaczynałam "przygodę" z rozsupłaniem własnego uwikłania w alkoholizm męża i bardzo buntowałam się na to, co mówili mi inni, było bardzo źle.
Pomogła również, a może przede wszystkim akceptacja rzeczywistości i obecność we własnym życiu. Człowiek ma tendencję do automatyzacji zachowań. Nasz mózg jest tak niesamowicie skonstruowany, że wykształcił mechanizmy wykluczające możliwość zignorowania ważnej informacji - wykształcił nawyki. Pewne rzeczy robimy automatycznie, przyzwyczajamy się do stanów, warunków, okoliczności, nastrojów. Te powszednieją, przestajemy je dostrzegać, stają się "normalnością". A przecież o tę normalność właśnie w życiu chodzi, o te okruszki szczęścia zbierane pieczołowicie każdego dnia. Spektakularne momenty nie zdarzają się zbyt często. A o jakości życia świadczy ilość tych małych, szczęśliwych chwil.
Dziś nie czuję się samotna. Co dzień zbieram garść okruszków szczęścia, mam w sobie pogodę ducha, uśmiech na ustach i spokój w sercu. Nawet będąc sama czuję się dobrze. Wręcz... lubię ten stan.
Pogody ducha Szanowny Czytelniku! :-)
Lepiej być samemu niż w złym towarzystwie...
OdpowiedzUsuńGdzieś to ostatnio słyszałam. :-)
Usuń