sobota, 4 maja 2019

Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić

W dniu ślubu koleżanka życzyła mi (nam) mnogości radości i poczucia pełni szczęścia przez całe życie. Mnożyć umiem, czym jest radość również wiem i doświadczyłam, jednak drugi człon życzeń, choć wówczas oczywisty, teraz już taki nie jest. Bo czym ta pełnia jest? I czy oby na pewno na każdym etapie życia znaczy to samo? A może wcale nie zależy od okoliczności, a mojej na nie reakcji?

W tamtym czasie jawiła mi się w szczęśliwym i sielankowym życiu wespół z małżonkiem i dwuosobową gromadką dzieci.* Dzisiaj... że tak się wyrażę... wręcz przeciwnie. :-) A wyraźnie widać, że rzeczony stan miał trwać przez całą egzystencję. Więc co z tą pełnią i pobożnymi pragnieniami? Mój przyjaciel zwykł mawiać - uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. I ma rację! Jak zawsze zresztą. (Pisząc "zawsze" zawahałam się przez chwilę; rozważałam "często", "zazwyczaj", "przeważnie" - żeby nie było, że ja to nigdy - ale prawda jest taka, że jak sięgam pamięcią, nie pomylił się jeszcze nigdy, skubany!)

Posiadam dużo. W wielu aspektach mojego życia. Materialnie i niematerialnie. Mam prawie wszystko, o czym marzyłam. Ten rok, choć nie przekroczył połowy, dał mi ogrom. A jednak gdzieś z tyłu głowy tli się - gdyby tylko jeszcze... Jeszcze. Dlaczego nie może być po prostu już? Dlaczego tak trudno zaakceptować, że może to jest maksimum tego, co mogę mieć, i zamiast oczekiwać na jakieś jeszcze, cieszyć się tym, co jest?

Mam jakieś wyobrażenia o tym, jak chciałabym, by wyglądało moje życie. A żeby było trudniej, na przestrzeni miesięcy i lat to się zmienia. Planuję więc, realizuję, czasami cierpliwie (albo mniej) czekam. Zdarza się, że całość nie toczy się zgodnie z wizją i zamysłami, a moje oczekiwania rozbijają się o rzeczywistość niczym jajko o podłogę, gdy wypada z lodówki (to tak a'propos ostatniego czasu). I kto wówczas wkracza na arenę? To oczywiste - poczciwy, stary, nieodłączny towarzysz pelagiowych perypetii - cierpienie.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że znam przynajmniej trzy przypadki, w których spełnione życzenie dało skutek odwrotny od zamierzonego. Oto one:

  1. Moja koleżanka będąc dzieckiem, marzyła o posiadaniu Skody Favorit. Marzyła, więc kupiła - używaną, trzydzieści lat później. Ciekawe tylko, dlaczego ów euforyczny stan nie nastąpił?
  2. Gdy mojego przyjaciela opuściła kobieta, którą bardzo kochał, próbował wielu rzeczy, by ją odzyskać; nawet modlił się słowami: "Matko Boska spraw by Anna znowu była z Adamem". Ktoś chyba wysłuchał prośby, bo Anna wróciła, ale do swojego poprzedniego Adama.
  3. Ze trzy lata temu, zakochana po uszy oddałabym duszę, by po rozstaniu z pewnym facetem usłyszeć od niego: "bardzo ciebie kocham i już nie chcę walczyć z tym uczuciem". Kilka dni temu, gdy te słowa niespodziewanie padły, znaczyły niewiele, bo z perspektywy czasu widzę bardzo wyraźnie, że życie potoczyło się z korzyścią dla mnie. Bez niego.
Podobno, kiedy Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze prośby. Warto o tym pamiętać, gdy znowu coś pójdzie nie tak, bo może za kilka tygodni, miesięcy, czy lat, rezultat ów okaże się prawdziwym wybawieniem?


***


--
* Mała dygresja związana z dniem mojego ślubu, a właściwie miejscem, w którym organizowaliśmy wesele. Odbyło się ono w bardzo eleganckim hotelu, do którego ostatnio postanowiliśmy z siostrą  i szwagrem zaprosić rodziców na wspólny obiad z okazji ich urodzin. Gdy siostrzeńcy to usłyszeli, starszy (14 lat) wyraził obawę o dobór miejsca, bo co będzie, jak cioci (mnie) wrócą wspomnienia i będzie przykro? Młodszy zaś (10 lat) dopytał, czy już tam był. Siostra odpowiedziała, że owszem, był na weselu, tylko jako pięciomiesięczny niemowlak prawie cały czas spędził zanosząc się od płaczu w pokoju. Skwitował to słowami, że jak niby miał nie ryczeć, skoro już wówczas wiedział, jak całość się skończy? :-)
Fajowi są, co?  Ja to mam szczęście...