piątek, 22 sierpnia 2025

Wola Boża?

Lato 2023

Kończę przygotowania do 10-kilometrowego biegu z przeszkodami Formoza Challenge, który wraz z grupą znajomych mamy w planie pokonać razem. Ja, w sumie leniwa klucha, która nie lubi się męczyć, pocić, biegać i siłowo ćwiczyć, robię to, z rozsądku i w trosce o własne ciało i dobrostan psychiczny. 23.07.2023 dopinamy swego. Ubłoceni, mokrzy, posiniaczeni, zmęczeni i spoceni kończymy nasz bieg. Na trasie w Ustce mam doping mojej siostry, szwagra i najmłodszego siostrzeńca. W Trójmieście i innych częściach kraju rodzina, trener, przyjaciele i znajomi kurczowo trzymają kciuki. Niedługo po wyścigu wchodzę do lobby 5-gwiazdkowego hotelu. Prosto z trasy, więc cała w błocie i pocie. Tylko jego brakuje. Miał być, a znowu zawiódł. Miał czekać z gratulacjami, ale zostawił mnie samą. Dzwonię, nie odbiera. Piszę esemesa, melduję się, biorę prysznic i czekam na niego wyłącznie w szlafroku, bo to on miał przywieźć walizkę, a w niej ubrania, przybory toaletowe, moje leki i... siebie. Nie zrobił tego. Zgłosił pisemnie (sic!) jakąś wymówkę i powiedział, że mogę wziąć taksówkę z Ustki do Gdańska, a on za nią zapłaci, lub poczekać do dnia następnego, wówczas się zjawi. To był koniec. Po 7 latach szala goryczy,  a w zasadzie zawodów i łez się przelała. Bolało tak, że pragnąc ulgi spróbowałam wybaczyć, ale niedługo później zawiódł raz jeszcze, i dzień po naszym rozstaniu, 5.08.2023, w moim życiu pojawił się ktoś nowy do kochania. Czekoladowy szczeniak Ollie, o którym pisałam dwa posty wstecz.

Lato 2024

Jadę do Republiki Południowej Afryki, a dokładnie Johanesburga na Światowe Spotkanie Kwakrów. Wydarzenie, które odbywa się mniej więcej w odstępach 5-6 letnich. Spełnienie duchowych marzeń o doświadczeniu poczucia większej wspólnoty i innych gałęzi kwakryzmu. Przy okazji wykorzystuję tę egzotyczną destynację, by uczestniczyć w dość luksusowym, pieszym safari w rezerwacie dzikich zwierząt Timbavati Private Nature & Game Reserve. Śpię w namiocie, w buszu, a jednak w białej pościeli i z termoforem z gorącą wodą przy stopach. Mam do dyspozycji własny, podwieszany prysznic i toaletę. Serwują mi śniadania z jajkami na wszystkie sposoby, owoce, soki i drinki, a na kolację przysmaki kuchni afrykańskiej podawane przez szefa kuchni w blasku ogniska i lamp naftowych na klepisku przed namiotami. Dochodzą mnie odgłosy lwów, hien, słoni i innych zwierząt mieszkających w buszu. Doświadczenie wręcz magiczne. Idealne połączenie dzikiej Afryki z luksusem.

Wracam z RPA z paskudną grypą, ale w Gdańsku czeka na mnie mężczyzna. Niedawno poznany na jednej z aplikacji randkowych. Uroczy, diabelsko przystojny, zabawny, błyskotliwy, inteligentny i... jakoś dziwnie (dla mnie) obecny oraz zainteresowany. Przywozi obiady, wyprowadza psa na spacer, gdy ja leżę z wysoką temperaturą w łóżku. Wyjeżdżamy razem na kilka urlopowych dni. Poznajemy moich i jego przyjaciół, rodzinę oraz znajomych. Wszystko toczy się dość szybko, ale w końcu nie jesteśmy już nastolatkami. Oboje mamy poukładane życia i z nadzieją patrzymy, co przyniesie przyszłość.

Lato 2025

Rezerwuję termin sesji ciążowej u poleconej fotografki. Planuję Baby Shower dla mojego synka i pakuję walizkę na porodówkę. 16.07.2025 rodzi się on, nasz syn. Najmniejszy cud świata. Moje pierwsze dziecko, jego trzecie. Młodzieńcze marzenie zakopane już dawno i bardzo głęboko na skutek nieodpowiednich okoliczności lub niechęci partnerów do posiadania dzieci. Planowany? Skądże! Szanse naturalnego zajścia w ciążę były iluzoryczne, a jednak Dziubek się zagnieździł. Dokładnie pamiętam, kiedy do tego doszło. Padło pierwsze "kocham cię" i stał się cud. Cud początkowo obarczony fatalnym samopoczuciem i ogromnym lękiem. Lękiem o przyszłość, jego i moje zdrowie oraz predyspozycje. Jednak z czasem, rozwojem ciąży, dobrymi wynikami badań i wsparciem rodziny, bardzo wyczekiwany. 4.160 wagi, 52 cm to chyba wymiary szczęścia. Szczęścia i lęku. O wszystko. Pokarm, duży apetyt, oddychanie,  stękanie, za krótkie i za długie spanie, kolor kupki, płacz. A dodatkowo w trzecim tygodniu jego życia o pyloromiotomię, czyli operację na żołądku tej mini dzidzi. Pod narkozą, a później respiratorem i z sondą w nosku. Koszmar rodziców. Nadziei i wiary dodały mi słowa mamy - "Jego pojawienie się na świecie to była wola Boga. Nie zabrałby Ci go teraz." I nie zabrał. Udaną operację i wybudzenie świętowaliśmy z tatą Dziubka piwem 0% na kanapie przed telewizorem. Na wypadek, gdyby z OIOMu zadzwonili, że mamy przyjechać. Później, już na chirurgii, mogliśmy z nim być cały czas. Nawet nie pamiętam co wtedy w TV leciało. Pewnie Stawka większa niż życie. Nomen omen. Ja odleciałam po wypiciu 1/3 butelki, on wytrzymał ciut dłużej. Dopiero wówczas dostrzegłam, jak był zestresowany całą sytuacją. Do tej pory był opoką, oparciem i oazą spokoju.

Jak jest teraz? Wygla na to, że dobrze. Na razie to dla mnie rollercoaster hormonalno-emocjonalny, ale będzie spokojnie. Będzie, bo zawsze jest. I będzie też ciężko, bo zawsze jest. 

Czasami trudno mi pojąć przyczynę i sens bolesnych sytuacji w życiu. Cierpię, miewam nawroty stanów depresyjnych. Rzadko jednak winię Pana Boga i kwestionuję Jego Obecność, bo wiem i przeczuwam, że w efekcie wyjdzie i tak na dobre. Bo wierzę, że On ma Plan. A ja muszę tylko (i aż) uważnie słuchać. Nawet, gdy Ciszy w moim życiu zrobiło się zdecydowanie mniej. 

Pozdrawiamy! 

Pelagia i Dziubek leżący na moim brzuchu, jak nanoszę poprawki i ostatnie szlify posta. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz