niedziela, 28 lutego 2021

Ostatnie pożegnanie

Pamiętam rozmowę z moją siostrą sprzed kilku, może nawet kilkunastu dobrych lat. Obie byłyśmy po niej bardzo zdziwione - ona moją postawą, ja jej. Przy jakichś okolicznościach powiedziałam, że gdyby umarł sąsiad z domu naprzeciwko - którego nota bene znałam tylko z widzenia - poszłabym na pogrzeb, bo wypada, trzeba go pożegnać i się pomodlić w jego intencji. Ona skwitowała, że jej by tam nikt nie zobaczył, bo to zupełnie obcy człowiek. Minęło kilka lat, moje wierzenia i postawa życiowa zmieniły się o 180 stopni. Zmarł brat mojego ojca, a ja nie poczułam nic. Nie byłam z nim w żaden sposób emocjonalnie związana - ot, zupełnie obcy mężczyzna, który mieszkał z Babcią do końca jej życia i jeszcze rok później. Mówiono, że zabrała Go do siebie w najbliższy Dzień Matki, bo odszedł 26.05. Na ten pogrzeb, ani jakikolwiek Różaniec go poprzedzający nie poszłam. Nie bardzo widziałam potrzebę. I nawet nie chodziło o wewnętrzną potrzebę, tylko taką... społeczną. Nie był to dla mnie człowiek na tyle bliski, bym chciała się z nim pożegnać. Nie bardzo, a w zasadzie wcale nie wierzę w to, że moimi modlitwami w intencji zmarłego (niby jakimi i do kogo?) mogłabym coś zmienić, więc... po co? Nie lubię robić nic na pokaz i "bo co ludzie powiedzą", przeznaczyłam wiec swój czas na coś innego. Dziś już nie pamiętam na co.

Tydzień temu, 5 lat po Dziadku, odeszła moja ukochana Babcia. Mama mamy, której byłam ulubienicą. Przynajmniej do pewnego momentu. Byłyśmy bardzo związane. W Boże Narodzenie skończyła 90 lat. Chorowała na nowotwór jelita grubego i szereg innych schorzeń, a ostatnio już nie wstawała z łóżka i cierpiała z bólu. Wiem więc i pocieszam się faktem, że to był ten moment, że lepiej się stało, że zmarła w domu, wśród troskliwej i kochającej rodziny, która przez ostatnie dwa tygodnie czuwała przy niej prawie cały czas. Że nie była sama, że było jej ciepło i czuła się bezpiecznie. Że już nie bolało, bo morfina krążyła we krwi. Wiem, że zrobiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy, by jej pomóc, a sobie zaoszczędzić poczucia winy. Tyle tylko, że to niewiele zmienia... Jest brak. Poczucie ogromnej pustki. I obawa, że nasze rodzinne spoiwo odeszło i nic już nie będzie takie samo. 

Moja rodzina to Katolicy. Wierzą w życie po śmierci, że Babcia jest już z Dziadkiem i środkową Córką, w Domu Ojca. Że w zniewalającej gołębio-błękitnej garsonce, dopasowanych szpileczkach, delikatnym makijażu, nowej koronkowej bieliźnie, fryzurze jak z rozdania Oscarów, piękna, a zarazem delikatna i rumiana, z małą torebeczką zawierającą jej trzy nieodzowne atrybuty - ulubioną szminkę, preparat do malowania brwi i zegarek - udała się na bal wszystkich świętych. I trochę im zazdroszczę tych wierzeń. Tego - z mojego punktu widzenia - infantylnego a zarazem bardzo kojącego przeświadczenia, że są razem z Dziadkiem i szczęśliwi. Przeżyli razem 65 lat. Byłoby mi łatwiej, gdybym wierzyła, że zostaną razem na wieczność, a ja będę mogła do nich zawsze pójść w odwiedziny na cmentarz. Niestety, to przekonanie również nie jest już moje. Ani to, że odmawianym Różańcem mogę coś dla Nich zmienić. Wyprosić u Boga lepszy pałac. 

W uroczystościach poprzedzających ostatnie pożegnanie i samym pogrzebie uczestniczyłam. Nie dla siebie, dla Niej, bo wiem, że to było dla Babci ważne. Wybrałyśmy najpiękniejsze ubranie, buty, trumnę, kwiaty, zamówiłyśmy trębacza, bo kiedyś powiedziała, że szkoda, że to tak dużo kosztuje, ale z trąbką jest uroczyściej. Dostała wszystko, o czym za życia zdarzyło się jej wspomnieć. Tylko co z tego, skoro ja nie wierzę, że to dla Niej... W takich momentach wolałabym być katoliczką, nie kwakierką. Nie twierdzę, że po śmierci nie ma już nic, nie wiem tego, i nigdy nie sprawdzę, by móc to tutaj opisać. Zresztą, apostazji nie dokonałam, więc formalnie, gdzieś tam w księgach kościelnych katoliczką jestem. Po prostu nie wierzę w modlitwę za zmarłych, namaszczenie chorych, i te wszystkie słono kosztujące rytuały, których byłam ostatnio świadkiem. Przyjęłam założenie, że żegnać ważnych dla mnie ludzi będę w obrządkach, jak oni by tego chcieli. To pozwoli mi żyć po swojemu, a im oddać należną cześć w odpowiednim momencie.

Dobranoc Babciu. Będziesz żyć we mnie do mojego ostatniego oddechu. I takiej wieczności jestem pewna.

12 komentarzy:

  1. Katolicy, czyli niby chrześcijanie, choć w Polsce to niezupełnie musi być tożsame, wierzą, że do Raju (do domu Boga), Piekła lub Czyśćca, trafią po Sądzie Ostatecznym (najpierw będzie jeszcze Armagedon), a nie po śmierci.
    Dobrze, że napisałaś. Pisanie oczyszcza duszę, pomaga zrozumieć, co się stało oraz... co się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyrazy współczucia. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutno mi wraz z Tobą. :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno mnie tu nie było, a tu taka smutna wiadomość. Przykro mi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Taka jest kolej rzeczy - tracimy dziadków, później rodziców, ale to, że naturalne to jest, nie znaczy, że miłe i dobre.

    OdpowiedzUsuń