wtorek, 22 listopada 2016

Varia: słońce

Pochmurne, posępne, ponure listopadowe południe. Takie z serii tych, co nic się nie chce i ma się wrażenie, że pochłania, zasysa w całości. Wsiadam do samolotu. Rejs króciutki, więc umoszczam się komfortowo (o ile to w ogóle możliwe w kupie żelastwa, które z założenia nie powinno latać). Pilot startuje i po kilku minutach znajdujemy się ponad poziomem chmur. A tam... piękne, okrąglutkie, kłujące w oczy, uśmiechające się, żółciutkie słoneczno i błękit nieba. Aż mi dech zaparło w piersi, nos samoistnie przywarł do okna, a na twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Okazuje się, że ono zawsze świeci. Nawet gdy wszystkie znaki na Niebie i Ziemi mówią, że zaszło dla nas dawno temu i już na zawsze. Po prostu czasami owe światełko znajduje się poza zasięgiem naszego wzroku. Tuż za kolejnym zakrętem. Tuż za linią chmur. To, że czegoś nie widzę, to że nie dostrzegam, nie oznacza, iż tego nie ma...

8 komentarzy:

  1. Brawo! Znakomite spostrzeżenie. Warto je zapamiętać i nauczyć się przekładać na inne sytuacje życiowe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do pewnego momentu,zastanawialem sie jak wyglada Sila Wyzsza.Naprawde tak mialem.Chcialem widziec niewidzialne.Gdy zaczalem wierzyc i ufac nie musialem juz wszystkiego widziec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łatwiej jest, gdy można dotknąć, poczuć, zobaczyć. Ale... czy to byłaby wówczas wiara? Raczej dowód, a wówczas nie ma już miejsca na wiarę. Tak mi się wydaje. :-)

      Usuń
  3. Świetny tekst :-) ja dziś mam właśnie jeden z tych "pochmurnych dni" ale po przeczytaniu tego tekstu, uśmiech zagościł na mojej twarzy :-) jest trochę lepiej...
    Dziękuję :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Jeżeli nie jesteś częścią rozwiązania, jesteś częścią problemu...". :-)

    OdpowiedzUsuń