wtorek, 30 sierpnia 2016

Misterium miłości - część druga

A może, żeby nazwać "coś" miłością musi... boleć? Stara prawda mówi, że jak facet nie bije, to znaczy że nie kocha. Przecież gdyby mu nie zależało, to byłby obojętny, prawda? Może należy ustawiać się w roli ofiary, pozwalać się ranić, krzywdzić, maltretować i  w ten sposób - uległością - zasłużyć na "miłość"?  A przy okazji, pod płaszczykiem odwzajemnianego uczucia ukrywać potrzebę moralnej wyższości nad oprawcą?
Tutaj skojarzył mi się syndrom sztokholmski, który czasami pojawia się w skrajnie traumatycznych, przedłużających się sytuacjach. Na przykad przy uprowadzeniach, przetrzymywaniach wbrew czyjejś woli, wykorzystywaniu seksualnym. Mechanizm ów wygąda mniej więcej następująco: sprawca przemocy grozi ofierze, że pozbawi ją życia, jest agresywny. Ofiara zaczyna zdawać sobie sprawę, że jej życie zależy tylko i wyłącznie od jego woli, nie widzi dla siebie ratunku, więc próbuje doszukać się sposobów, by go zadowolić, a tym samym uniknąć wybuchów agresji. Z czasem, każdy przejaw pozytywnych uczuć ze strony kata zaczyna odbierać, jako wybawienie, współczuje mu i usprawiedliwia jego zachowanie.
Bywa, że elementy syndromu sztokholmskiego występują w toksycznych związkach opartych na przemocy fizycznej i psychicznej, a ich przejawy nazywane są miłością, choć to kompletne pomieszanie pojęć. Jaki z tego wniosek?  Nie... chyba jednak w miłości nie o ból chodzi.

A może miłość to akt "poświęcenia", który przejawia się w wiecznym wyręczaniu, troszczeniu się, nieustannym myśleniu o bliskim, spełnianiu jego zachcianek i potrzeb zanim jeszcze zostaną wyartykuowane, odgrywaniu roli wybawiciela gotowego zawsze i w każdej sytuacji rzucić się z odsieczą? Ależ wymyśliłam! Tylko...  czy to nie jest raczej kreowanie własnego wizerunku dobrego człowieka, niż miłość? Czy nie wyręczając dorosłych ludzi w różnych obowiązkach nie robimy im większej krzywdy uniemożliwiając tym samym podjęcie trudu zadbania o siebie? Przecież miłość nie polega tylko i wylącznie na dawaniu. To również (a może przede wszystkim?) świadome odmawianie, konfrontacja, motywowanie, chwalenie, krytyka; to bardzo często podejmowanie trudnych i bolesnych decyzji. Szczególnie, gdy naprzeciw stoi małe dziecko z cielęcymi oczkami i prosi o kolejną zabawkę, czy hamburgera w barze szybkiej obsługi, albo takie już całkiem dorosłe, które nie potrafi się umościć we własnym życiu.  

A może miłość jest wtedy, gdy w jej imię podejmuję decyzje i wybory, które mi nie służą, na moją niekorzyść, kiedy coś poświęcam i kiedy dobro kogoś jest dla mnie większą wartością, niż moje własne, gdy pozwalam się krzywdzić? Nie... miłość nie wymaga poświęceń, co najwyżej kompromisów. Jeśli w związku wiecznie trzeba przedkładać jakieś własne dobro, by ten układ mógł trwać, to to nie jest miłość, a patologia, uzależnienie"(...) powszechnym nieporozumieniem związanym z miłością jest mylenie jej z uzależnieniem. (...) Jeśli potrzebujesz innej osoby, by przeżyć, to znaczy, że na niej pasożytujesz. W waszych wzajemnych stosunkach nie ma miejsca na wybór, nie ma wolności. Są one kwestią konieczności, a nie miłości".* 
Był taki czas w moim życiu, gdy nie umiałam wyobrazić sobie jego ciagu dalszego bez ówczesnego męża. Gdy wracał do domu, najechętniej wklejałam się w niego i tak trwałam. Paraliżowała mnie sama myśl, że może go kiedyś nie być. Wydawało mi się, iż był mi niezbędny wręcz do egzystencji. To nie była (już?) miłość.
 
Wiem! Już wiem! Przecież miłość to uczucie, jakim darzymy swojego pupila!  Jak często zdarza się, że mówimy: "kocham" mojego psa, mojego kota, rybkę, szczura, żółwia, czy agamę? Wielokrotnie, prawda? I zazwyczaj mamy takie poczucie. Łatwo jest "kochać", gdy obiekt lokowania naszych uczuć zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami, jest posłuszny, całkowicie od nas zależny i wykonuje polecenia. Bardzo wdzięczny w tym zakresie jest pies. Można go przytulić i pogłaskać kiedy tylko ma się na to ochotę, zwierze nie obraża się (a przynajmniej nie na długo), za to zawsze cieszy, gdy wracamy do domu, jest wierne i pocieszne. To musi być miłość! Hm... chyba jednak znowu pudło. Przede wszystkim dlatego, że miłość to nie uczucie, a działanie.
 
Czym więc jest ta... tajemnicza miłość?
 
___
* Morgan Scott Peck, "Droga rzadziej wędrowana", Wyd. Zysk i S-ka, 2013, str. 113

12 komentarzy:

  1. Może czasem chodzi nie o odpowiedź, bo tej - jedynie słusznej i zadowalającej - zapewne nie ma, ale o jej szukanie?
    W słowniku (http://sjp.pwn.pl/sjp/milosc;2483508.html ) napisali, że miłość to głębokie uczucie do drugiej osoby, któremu zwykle towarzyszy pożądanie - no, dobrze, ale jakie uczucie? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedynie słusznej i zadowalającej (wszystkich) z pewnością nie ma, ale może warto taką odpowiedź znaleźć dla siebie? W każdym razie ja się postaram.

      W pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej autorstwa Benedykta Chmielowskiego znalazła się definicja konia. Brzmiała ona tak: "koń jaki jest każdy widzi". Może i SJP kiedyś pełniej zdefiniuje miłość? :-)

      Usuń
  2. LEWIS - PROBLEM CIERPIENIA:
    Gdy chrześcijaństwo powiada, że Bóg kocha człowieka, ma na myśli dokładnie Jego miłość do nas – nie zaś jakąś „bezinteresowną” (podszytą obojętnością) troskę o nasze dobro. Ta prawda budzi zaskoczenie i grozę: jesteśmy obiektami Jego miłości.
    /.../
    Prosić Boga, aby jego miłość zadowoliła się nami takimi, jakimi jesteśmy, to tyle, co prosić, aby Bóg przestał być Bogiem. Ponieważ Bóg jest, czym jest – pewne skazy naszego charakteru muszą, z natury rzeczy, hamować i odrzucać Jego miłość. Skoro jednak już teraz nas kocha, musi zadać sobie trud uczynienia nas bardziej godnymi miłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od kilkunastu minut siedzę (a raczej leżę) i myślę nad tymi cytatami. Rzeczywiście, w moich rozważaniach na temat miłości nie wzięłam zupełnie pod uwagę tej Największej - Boga do człowieka. I chyba nawet nie umiem jej - według mojego, ludzkiego pojęcia - "ugryźć". Czy można kochać miliardy ludzi z osobna? Chyba jestem małej wiary, bo trudno mi to sobie nawet wyobrazić. Przecież przed chwilą doszłam do wniosku, że miłość to działanie, więc fakt, iż mielibyśmy być obiektami miłości SAMEGO Boga, zaiste budzi grozę. A z drugiej strony... Bóg z natury rzeczy jest dla nas niepojęty, więc czy jest w ogóle możliwe poukładanie sobie tego jakoś logicznie w głowie?

      Usuń
  3. A może miłość jest do praktykowania, a nie do definiowania?
    Teraz do mnie dotarło, że takie postawienie sprawy natychmiast rodzi dalsze pytania i wątpliwości, bo i na czym to praktykowanie miałoby polegać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Do praktykowania. Podobnie, jak duchowość (nie mylić z religijnością). Mówić, czuć i roić na ten temat można mnóstwo, ale dopiero czyny demaskują prawdę. Więc może należałoby zdefiniować praktykowanie miłości? Dobry pomysł! Dzięki. :-)

      Usuń
  4. ..Milość to wybory i decyzje, a nie uczucia i egzaltacje.Milośc to bycie ze sobą dla wzrostu i rozwoju partnera a tym samym siebie .Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. I nawet nie tylko partnera, równieź "zwykłego", drugiego człowieka.

      Pozdrawiam! :-)

      Usuń
  5. "Miłość nie jest decyzją. Miłość nie jest uczuciem. Miłość jest postawą, która oznacza stawanie się mądrym darem dla drugiej osoby. Jeśli kochana osoba odwzajemni ten dar, to dwie osoby zaczynają doświadczać kawałka nieba na ziemi"

    Takiego "kawałka nieba na ziemi" życzę sobie i Wam :-)
    Martyna

    OdpowiedzUsuń