sobota, 15 sierpnia 2015

Aurea mediocritas

Nie tak dawno temu pisałam, że sposobem na szczęśliwe życie jest wdzięczność. Jakiś czas po tym - co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu - natknęłam się na cytat z  Melody Beattie: "Wdzięczność otwiera pełnię życia. Sprawia, że to, co mamy, wystarcza. Zamienia opór w akceptację, chaos w porządek, konfuzję w klarowność. Może zamienić posiłek w ucztę, mieszkanie w dom, obcego w przyjaciela. Wdzięczność nadaje sens przeszłości, przynosi pokój dzisiaj i tworzy wizję jutra". W dalszym ciągu zgadzam się z powyższymi tezami, choć mam pewne wątpliwości, co do... doboru powodów wdzięczności i tego, czy wynajdując ciągle nowe, nie zamykam sobie drzwi do rozwoju.

Niewątpliwie, każdego dnia mogę znaleźć coś, za co będę mogła podziękować (na przykład za rodzinę, przyjaciół, dach nad głową, zdrowie, pokarm, pracę...), a w efekcie, z czego będę mogła się cieszyć. Problem pojawia się w momencie, kiedy mam potrzebę posiadania czegoś bardziej i pełniej, że wewnętrznie czuję, iż zasługuję na coś lepszego, że stać mnie na więcej, ale próbuję przekonać się do czegoś zupełnie innego. Ileż mogę dziękować za nieźle płatną  pracę, choć ta mnie nie satysfakcjonuje, albo za męża, co prawda pijaka, ale który nie bije? Mogę sobie codziennie powtarzać, że zawsze może być gorzej i w związku z tym być wdzięczną za to,co mam, ale czy to oby na pewno będzie z korzyścią dla mnie? Jeśli wmawiam sobie, że się cieszę, że jestem szczęśliwa, spełniona i niczego mi nie brakuje, to niewątpliwie na krótką metę dostaję to, czego potrzebuję, czyli ulgę. Nie muszę nic robić, nic zmieniać, wysilać się. W pewnym sensie marnuję, bo nie pomnażam talentów, które od Niego otrzymałam. A przecież już wiem, że zmiany są konieczne, a tylko cierpienie mnie do nich mobilizuje, to ono determinuje podjęcie określonego działania i popycha do wkroczenia na wyższy poziom rozwoju, a tym samym do coraz lepszego poznawania siebie i stawania się lepszym człowiekiem. Jak często zdarza się, że zmieniamy coś, co doskonale funkcjonuje?

Wymyśliłam kiedyś (było to zapewne pokłosie terapii behawioralno-poznawczej), że moim największym wrogiem jestem ja sama i moje postrzeganie świata. Że jeśli postawię sobie poprzeczkę za wysoko, to będę cierpiała, ale wystarczy ją trochę obniżyć, by móc żyć w pełni szczęścia.  Pomimo że z prawdziwymi pragnieniami i potrzebami nie miało to dużo wspólnego, pozornie działało, bo krótkofalowo zmniejszało mi dyskomfort psychiczny, poprawiało bilans emocjonalny. Zawsze byłam ambitna i perfekcyjna, ale perspektywa zmian generowała we mnie lęki, a powrotu do nerwicowego stanu się bałam, więc wmawiałam sobie, że jest dobrze, choć... nie zawsze było. Dokładnie taki sam komfort daje poczucie wdzięczności. I, o ile czasami jest to dobra metoda, to czasami usypia, sabotuje pożądany kierunek, w którym powinnam zmierzać. Człowiek powinien dążyć do coraz lepszego poznawania siebie, do przekraczania własnych granic, a nie obniżania lotów.

Stare przysłowie mówi, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Przecież to jest bzdura! Jak się nie ma co się lubi, to się ma co się nie lubi. Po prostu. Zakłamywanie rzeczywistości i manipulowanie swoimi uczuciami nie jest dobrym rozwiązaniem i pomysłem na całe życie. Takim jest rozwój osobisty. Poznając siebie zmierzam do harmonii ciała, duszy i umysłu, do osiągnięcia wewnętrznej integralności. Do stanu, w którym to co mówię jest spójne z tym, co czuję i co myślę. To rozwój osobisty zbliża mnie do doświadczenia poczucia spełnienia i satysfakcji.

W związku z powyższym nie wiem, gdzie leży złoty środek między tymi dwiema drogami? Między wdzięcznością za zasoby, którymi zostałam obdarzona, a dążeniem do zmian? Nie da się jednocześnie unikać cierpienia, to jest cieszyć z tego, co mam oraz go zaznawać, by zacząć coś zmieniać. Może odpowiedzią jest... pokora? Czyli zgoda na to, na co wpływu nie mam, odwaga, by zmieniać, co jest w zasięgu moich możliwości i mądrość, by umiała odróżnić jedno od drugiego?

10 komentarzy:

  1. Człowiek wyrządzając drugiemu człowiekowi przysługę stwarza sobie wroga, bo przysługi powodują jad – wdzięczność. Wdzięczność to podświadoma nienawiść, a to potężna broń psychologiczna. (Łysiak "Najgorszy")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wdzięczność to podświadoma nienawiść"- mocne to słowa. I... przyznam szczerze, że nie potrafię tego pojąć. Co więcej, nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić.

      Usuń
    2. Znam jedną osobę, która tak funkcjonuje. Unikam kontaktu z nią, jak mogę, bo zawsze realizacja jej prośby, zrobienie czegoś dla niej, kosztowały mnie dużo nieprzyjemności. Od niej samej albo przez nią spreparowanych. Ale... Łysiak Starszy po prostu pobawił się słowami (bo umie, bo może), lecz nie pisze o prawdziwej wdzięczności. Pisze o zobowiązaniu, poczuciu długu. I to dla niektórych (sama byłam taką osobą) faktycznie może być przykrość nie do uniesienia. Istnieje powiedzenie: "Co dobrego ci zrobiłam, że tak mnie nienawidzisz?". Tymczasem wdzięczność jest czysta. Moim zdaniem ZAWSZE budująca!

      Usuń
    3. Może powinnam była we wpisie rozgraniczyć dwie kwestie. Wdzięczność za moje zasoby, zarówno materialne, jak i niematerialne (o tej pisałam), i wdzięczność w stosunku do drugiego człowieka, za to, co mi dał (świadomie, bądź nie). Co do pierwszej, moje wątpliwości są, jak wyżej. Drugą natomiast rozumiem, jak Ty, Miko. Kojarzy mi się przede wszystkim z serdecznymi uczuciami w stosunku do owego dobrodzieja.

      Dziękuję za odwiedziny. :-)

      Usuń
  2. Czyżbyś w ostatnich zdaniach nawiązywała do Modlitwy o Pogodę Ducha?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bingo! :-) Uważam, że to doskonały przykład pokory.

      Usuń
  3. Nie zawsze komentuję, ale zawsze z ciekawością czytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To chyba nie jest takie trudne. Otóż decyduje to, komu jesteś wdzięczna. Jak mniemam nie chodzi Ci o ludzi, a o siłę wyższą. Wchodzi zatem religijność i pytanie: komu i za ile dziękujesz oraz kogo i o co prosisz (i dlaczego o tak mało)? Mnie te pytania pomogły tak jak i odpowidzi których sam sobie udzieliłem: wdzięczność wobec Niego, nie boli, nie przygniata i nie zniechęca do dalszych próśb - zbliża ku wolności, rozwija i uczy umiaru.
    Pozdrawiam i dziękuję, że mogę tu czasem zajrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co gdyby tak zacząć wyrażać wdzięczność "do przodu"? Tak, żeby oprócz poprawienia sobie bilansu emocjonalnego wyszło z tego coś pożytecznego, dobrego i budującego? Czy Bóg (jakkolwiek Go pojmuję) potrzebuje mojej wdzięczności?

      Serdeczności!

      Usuń