Emocje to gwałtowne i względnie krótkotrwałe uczucia spowodowane jakimiś okolicznościami. To one sprawiają, iż pewne sytuacje zapisują się w naszej pamięci na dłużej. Jeśli jakieś wydarzenie niesie za sobą duży ładunek emocjonalny, większa jest szansa na to, iż je zapamiętamy. Jeszcze dziś dokładnie pamiętam pierwszy dzień w szkole, pierwszy pocałunek, maturę, zaręczyny, itp.
Emocje dzielą się na pozytywne, czyli przyjemne w odczuwaniu, oraz negatywne, to jest takie, które mają na celu zmobilizowanie człowieka do jakichś zmian. Charakteryzują się różnym - w zależności od okoliczności - natężeniem. Raz się cieszymy, innym razem odczuwamy euforię, raz się irytujemy, następnym razem wściekamy, raz się smucimy, a raz zalewa nas czarna rozpacz. To emocje sprawiają, że nasze życie nabiera smaku, ale zdarza się też, że "Kiedy strach staje się niepokojem, pragnienie przeradza się w chciwość, irytacja ustępuje złości, a złość nienawiści, przyjaźń zamienia się w zawiść, miłość w obsesję, a przyjemność w uzależnienie, to nasze emocje zaczynają obracać się przeciwko nam." - [J. LeDoux] I na tej sytuacji, na przykładzie złości, chciałabym się dziś skoncentrować. Złość może objawiać się w irytacji, oburzeniu, frustracji, gniewie, agresji, złośliwości, czy nawet furii. Pytanie brzmi, czy mam na to odczuwanie jakikolwiek wpływ?
Bardzo często złość jest emocją wtórną, najczęściej podszytą lękiem (głównie egocentrycznym). Dzieje się tak dlatego, że w dzisiejszych czasach człowiek prawie całkowicie zatracił umiejętność radzenia sobie z nim. Emocji tłumić nie należy, wiec niejako automatycznie przekształcamy je w coś, z czym poradzić sobie (odreagować) potrafimy - w tym konkretnym przypadku - w złość. Z czasem ta wyuczona reakcja staje się nawykiem, czymś co jest poza naszą świadomością.
Pamiętam doskonale, jak będąc dzieckiem, podczas spaceru uciekł mi pies, pupil całej rodziny. Początkowo byłam bardzo przestraszona, że coś mu się stanie, że potrąci go samochód, bądź też pogryzie jakieś silniejsze zwierzę, że nie będzie potrafił wrócić do domu. Obawiałam się również reakcji pozostałych domowników, jeśli wróciłabym do domu... sama. Poszukiwania trwały, a moje napięcie rosło. Upłynęło kilka godzin, już cała rodzina została zaangażowana w poszukiwania, a ja stawałam się coraz bardziej sfrustrowana, zmarznięta, zła, aż w końcu wściekła. W duchu przysięgałam sobie, że jak znajdę... paskudę, to tak mu spiorę skórę, że już nigdy się nie odważy na ponowną ucieczkę. Historia zakończyła się pomyślnie, a ja uszczęśliwiona faktem, że pies się znalazł, nawet nie myślałam o wymierzeniu mu razów. Ale o co innego mi w tym momencie chodzi. Ano o to, że to był pierwszy raz (przynajmniej, który pamiętam), jak zamieniłam strach w złość. Nie potrafiłam skutecznie poradzić sobie z wszechogarniającym mnie lękiem, a dusić go w sobie już nie mogłam, więc wpierw się popłakałam, a później zezłościłam.
Stare przysłowie mówi, że złość piękności szkodzi. Gdyby tego było mało, mi dodatkowo nie służy, gdyż wysysa ze mnie energię życiową, którą mogłabym spożytkować w dużo bardziej przyjemny i pożyteczny sposób. Bardzo staram się zatem, by do takiego stanu się nie doprowadzać. Tak! - "się", bo przecież nie jest tak, że ktoś mnie złości, tylko ja złoszczę się. Jestem zwolenniczką brania odpowiedzialności za swoje życie, wybory, decyzje, poczynania i zaniechania na siebie. A to oznacza, iż nie uśmiecha mi się, żeby to ktoś wpływał bezpośrednio na mój nastrój. Przecież to ja decyduję, jak się będę czuć, a złoszcząc się na kogoś/coś, krzywdę robię tylko sobie. Masochizm interesuje mnie... delikatnie powiedziawszy... umiarkowanie, więc zazwyczaj unikam sytuacji i okoliczności, które są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. W związku z tym nie interesuję się i nie emocjonuję polityką, nie wchodzę w potyczki słowne z ludźmi, którzy agresywnie próbują mi coś wmówić, nie doszukuję się różnic, nie próbuję przekonywać innych do własnych racji. Raczej dopatruję się podobieństw i szukam płaszczyzny porozumienia. Niestety, nie zawsze mi się to udaje, bo okazuje się, że jednak "człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce". Co zrobić, kiedy pomimo starań krew nas zaleje? Złość to olbrzymi ładunek emocjonalny, więc kluczową kwestią jest sposób, w jaki sobie z nią poradzę. Czy destrukcyjny dla siebie - na przykład dusząc ją w sobie, załamując ręce, poddając się, czy krzywdząc innych ludzi - wyzłośliwiając się na nich, okazując agresję, czy w sposób konstruktywny - przekuwając ją w coś budującego, motywującego do zmian. Nie muszę chyba pisać, która reakcja jest najbardziej pożądana?
Warto uzmysłowić sobie, jakie podłoże ma moja złość? Czy jest to strach, lęk, cierpienie, niepokój, nierealistyczne oczekiwania? Bo tylko znając przyczynę tego stanu rzeczy, otwieram sobie drogę do jego wyeliminowania. A jeśli to się nie powiedzie, to mogę przynajmniej odpowiednio (świadomie!) wybrać, co z tym uczuciem zrobię.
Obraz akrylowy "Złość" - Monika Stanisławska
Mnie też, podczas psychoterapii, uczyli, że to ja złoszczę się, ale… dziś już nieco złagodziłem postawę i przekonania i w pewnych sytuacjach zakładam, że jest możliwe, że ktoś wkurzy mnie. Tak samo, jak może mnie przestraszyć. Ale mniejsza z tym, bo chodzi mi o coś innego: bez względu na to, czy złoszczę się, czy zezłościł mnie ktoś, to ja odpowiadam za swoją reakcję, za formę okazania tej złości. Czyli: złościć się wolno, ale krzywdzić innych ludzi – nie.
OdpowiedzUsuńA pozwalać się krzywdzić też wolno? Tak sobie myślę... Im lepiej zbuduję sobie pancerz ochronny zabezpieczający mnie przed furiatami, oszołomami, ludźmi napastliwymi i agresywnymi, ale również przed samą sobą w sytuacji, gdy na przykład mam nierealistyczne oczekiwania, które ja wiadomo generują rozczarowania, urazy, zawody i żal, tym łatwiej i przyjemniej będzie mi się żyło.
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe, że z czasem dojdę do wniosku, że to utopia, ale... na razie jeszcze w nią wierzę. :-)
Ktoś kiedyś powiedział: "..złościć się to mścić na swoim zdrowiu za czyjąś głupotę..." - czy jakoś tak.
OdpowiedzUsuńNie da się zbudować skutecznego pancerza, na każdy znajdzie się sposób; tym bardziej gdy niebezpieczeństwo jego destrukcji pochodzi od wewnątrz.
I tak wiadomo, że wszystko zaczyna się i kończy w głowie! Tak więc: ZEN!
Chciałam napisać coś konstruktywnego, ale nic mi nie przychodzi do głowy.
UsuńW każdym razie patrzę na mój komentarz napisany dwa miesiące temu i oczom nie wierzę. To ja napisałam? Ja?! Serio?! Zielonego pojęcia nie wiem, o jaki pancerz mi chodziło. Chyba byłam w zupełnie innym stanie psycho-fizycznym, albo... ktoś mi wykradł hasło do bloga. ;-)
Dzięki za komentarz!