sobota, 12 marca 2016

O samochodach słów kilka

Usłyszałam ostatnio krótką historię o tym, jak zmieniało się społeczne przeznaczenie pojazdów na przykładzie marki Fiat. Na początku XX wieku, samochody te były dobrem rzadkim. Jak już ktoś taki posiadał, służył mu głównie do weekendowych wycieczek rodzinnych za miasto. Znamienne jest to, iż w okresie międzywojennym największym hitem Fiata był model Topolino. Mogło się to wiązać z tym, iż jednym z popularniejszych modeli rodzinnych był 2 + 2 + 1 - kobieta, mężczyzna, dwoje dzieci i samochód - a w Topolino mieściły się dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci na tylnej, wąskiej kanapie. Z czasem zaczęło zmieniać się przeznaczenie samochodu. Celem samym w sobie stał się stan jego posiadania, a nie możliwości, które ten niósł za sobą. Czterokołowiec stopniowo zmienił się w dobro, do którego współczesne społeczeństwo dąży tylko właściwie po to, by pomnożyć dobytek i samotnie jeździć po mieście. Współczesny model rodziny to również 2 + 2 + 1 - ale tym razem oznacza kobietę, mężczyznę, dwa auta i jedno dziecko.

Żeby nie było niejasności. Sama jestem użytkownikiem auta, sama takowe posiadam. Głównie dlatego, że tak mi wygodnie i bezpiecznie. Tylko... trochę niepokoi mnie ten rozdmuchany przed media (i nie tylko) konsumpcjonizm, to przesadne nadawanie znaczenia dobrom materialnym, to ciągłe dążenie do posiadania więcej i pełniej. Oczywistym jest, że łatwiej żyje się w komfortowym, przestronnym, urządzonym według moich upodobań miejscu, wygodnie jest również posiadać luksusowe auto, ale czasami warto się zastanowić, czy dążenie do posiadania rzeczy, dzięki którym (podobno) będzie mi się lepiej żyło, nie zmieniło się w treść mojego bycia tutaj? Bo to byłoby straszne marnotrawienie czasu. A czas dla każdego z nas jest ograniczony.
  
Jedną z wartości, którymi staram się kierować w życiu jest prostota. Przejawia się ona w skupianiu uwagi na tym, co  jest istotne i wieczne, zaś jej zaprzeczeniem - ekstrawagancja, marnotrawstwo oraz pogoń za bogactwem i władzą. Oczywiście, to wszystko z odrobiną zdrowego rozsądku, bo nie o ascezę mi tutaj chodzi. Czy mogłabym żyć bez samochodu? Oczywiście, ale byłoby mi niewygodnie. Czy mogłabym żyć bez ozdób, które powodują, że u siebie w domu czuję się przytulnie? Oczywiście, ale byłoby mi mniej komfortowo. Czy mogłabym żyć bez granatowych szpilek? Oczywiście, ale nie czułabym się bez nich tak atrakcyjnie. Jasne, można żyć w jaskini, ale przecież to wszystko zostało stworzone z myślą o nas i nam dane do używania i korzystania. Warto jednak zapytać siebie, czego ja naprawdę potrzebuję i tam postawić granicę. Moją granicą granatowe szpilki nie są. Nie jest nią również samochód. Być może na razie. Tego nie wiem, bo przecież granice się przesuwają. Wszystko jest w porządku, dopóki mogę korzystać z dobrodziejstw mi danych bez wyrzutów sumienia i dyskomfortu z nimi związanego.

Ostatnio rozmawiałam ze znajomym, który powiedział mi, że marzy mu się BMW X5 i to pomimo tego, że już posiada dwa dobre auta. To sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, co mi jest do szczęścia niezbędne, czego ja potrzebuję, by czuć się w swoim życiu komfortowo? Wyszło mi, że najbardziej nieodzownymi są dla mnie ludzie i dobre z nimi relacje (pomijam kwestię małego domku na zboczu jakiejś szwajcarskiej wsi, w którym marzy mi się zamieszkać na starość...). Uwielbiam rozmawiać, dzielić się opiniami, poglądami, wymieniać spostrzeżenia i wnioski. Podobno posiadam też umiejętność słuchania (nie tylko słyszenia) i zadawania trafnych pytań. Z moich wniosków jestem zadowolona i to mnie cieszy, bo ostatnimi czasy odkrywam w sobie rzeczy, które nie do końca mi się podobają.

4 komentarze:

  1. Tyle jesteśmy warci, ile nas sprawdzono. To, co ja o sobie myślę, niewielkie ma znaczenie. O tym, jaki naprawdę jestem, świadczą TYLKO realne doświadczenia i przeżycia, a nie spekulacje myślowe. Owszem, są sytuacje i okoliczności, w których ludzie dowiadują się o sobie bardzo dużo w stosunkowo krótkim czasie (np. alkoholicy „na Programie”), zwykle jednak fantastyczne wyobrażenia o sobie mogą trwać latami albo i dożywotnio. Dopiero kiedy zdarzy się… coś, jesteśmy w stanie zweryfikować swoje przekonania o sobie. A i to nie zawsze, bo bywa, że uruchomiony w ułamku sekundy mechanizm racjonalizacji może przekonać nas, że mieliśmy specjalne powody, żeby tak właśnie – wyjątkowo – się zachować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się nie ma co się lubi, to się ma co się nie lubi? :-)

      Dziękuję za odwiedziny!

      Usuń
  2. Powiem tak .. mój kolega kupił lat temu kilka auto. Drogie auto. Skwitował po zakupie - może to szaleństwo wydawać na samochód n-tysięcy euro ale chciałem i mam. Ten sam człowiek kilka miesięcy później powiedział o tym samym pojeździe - czar prysł. Przedmioty się nudzą - wszystkie bez wyjątku, te najdroższe i te najtańsze. Ale wracając do meritum jakim jest X5 - widocznie znajomy jest już starym, zmęczonym życiem człowiekiem i potrzebuje samobieżnej kanapy żeby wozić swoje stare kości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony przedmioty się nudzą, a z drugiej czasami je kupujemy, bo... bo tak. :-)

      Mój serdeczny kolega nie jest starym i zmęczonym człowiekiem. Może tylko chwilowo mu się tak wydaje.

      Dziękuję za komentarz i odwiedziny! :-)

      Usuń