wtorek, 20 stycznia 2015

Współuzależnienie... wkrada się nagle, niepostrzeżenie i zostaje na długo, często na zawsze...

04 stycznia 2014 r.

Moje współuzależnienie / syndrom DDA do początku roku 2013, czyli przez 30 lat życia! - były dla mnie abstrakcją i czymś, z czego ZUPEŁNIE nie zdawałam sobie sprawy. Powiem (w zasadzie napiszę) więcej, jak spojrzę na moją rodzinę, nie tylko, jak to pięknie określa Kodeks Cywilny, wstępnych i zstępnych (nie moich rzecz jasna, gdyż nie licząc psa, który jest moim „synkiem”, dzieci nie mam), a także w linii poziomej, to wszędzie  nagle widzę dysfunkcje - oświecenie, renesans! OK., wiem, że żadna rodzina nie jest idealna, ale… moja jest od tego daleka. Wszędzie „wkrada się” „jakiś” alkoholik. I taki, którego ja osobiście nigdy nie doświadczyłam - agresywny, któremu od czasu do czasu zdarza się duszenie żony - i taki „grzeczny," a z czasem mniej… Ale nikomu, włącznie ze mną, nigdy nie przyszło do głowy, że to zachowania marginalne i że pobłażanie takim jest chorobą. Nawet nie ich, choć też, ale naszą! Powiem jeszcze więcej, jak kilka lat temu przeżywałam pierwszy epizod nerwicowo - depresyjny - najstraszniejszy, jak dotąd, bo „nie wiadomo skąd się u mnie wziął” i miałam niewyobrażalne wręcz lęki, nie wpadłam na to, by powiedzieć pani psycholog , że mój tata to alkoholik (wówczas chyba mój mąż jeszcze nim nie był) i pewnie stąd ta niedojrzałość emocjonalna, tylko podjęłam terapię poznawczo-behawioralną nerwic. Ja nawet się alkoholizmu ojca jakoś szczególnie nie wstydziłam, po prostu nie wpadłam na to, że to coś dysfunkcyjnego. Powiem jeszcze więcej, jak mój ojciec 3-4 lata temu, miał delirium i widział w domu fioletowe stwory plujące kwasem, które chciał zgładzić  palnikiem gazowym, żaden członek rodziny nie wpadł na to, by coś z tym zrobić, oprócz zawiezienia go na detoks oddziału psychiatrycznego i dogadzania mu w sensie dowożenia papierosów, jedzenia, słodyczy, kawy, wszystkiego, czego sobie zażyczył lub też nawet nie. Po 7 dniach wyszedł do domu „zdrów”. Przy tym ja nie jestem córeczką tatusia i nigdy nią nie byłam.

Więc... chyba zostaje powiedzieć, że... Tak! Mam coś z głową nie w porządku! I to tak porządnie, bo nadal tkwię w związku z… alkoholikiem. Ale tego… kocham. Jak to możliwe? Beznadziejny przypadek?

3 komentarze:

  1. A kto sobie zdaje sprawę z takich rzeczy?! To oni są chorzy, rodzice, a nam jest tylko trudno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Masz rację. Dzieci w takich związkach cierpią najbardziej. Dorośli również, ale oni mają wpływ na swoje działania. Sami podejmują decyzje. Dzieci są bezbronne i zazwyczaj wyrastają z nich osoby z zaburzeniem DDA/DDD. Często też powielają chore zachowania rodziców, bo nie znają innych. Jedni się uzależniają, inni wybierają za partnera osobę uzależnioną, jeszcze inni cierpią na jakieś zaburzenia osobowości. I tak trwa ta zaklęta sztafeta pokoleń, przynajmniej do momentu, kiedy ktoś nie zmieni zasad gry.

      Usuń
  2. ja z czasem uświadomiłam sobie na początku był wstyd, później przestałam sie tego wstydzić i nauczyłam się o tym rozmawiać z obcymi, coraz łatwiej mi to przychodzi

    OdpowiedzUsuń