piątek, 22 czerwca 2018

Kochaj bliźniego swego

Od wielu miesięcy słychać zewsząd o emigrantach i uchodźcach. A to wszystko podszyte jest lękiem. Przyjmować, nie przyjmować, po której stronie się opowiedzieć? Nie chcę wdawać się tu w politykę, bo naprawdę się na niej nie znam. Nie chcę polemizować z przeciwnikami, ani wstawiać się za zwolennikami. Nie chcę przedstawiać mojej opinii. Chciałabym przelać na papier, a właściwie wstukać w klawiaturę, kilka refleksji będących wynikiem moich ostatnich doświadczeń. Chciałabym poruszyć kwestię równości, moralności, człowieczeństwa, strachu, współczucia, obojętności, brutalności. Chciałabym zadać kilka pytań, na które sama nie znajduję odpowiedzi.

Jestem osobą z otwartą na inność głową, tolerancyjną, starającą się szanować odmienność innych ludzi. Przynajmniej tak chciałabym o sobie móc powiedzieć. A jednak, gdy ostatnio spotkałam dziewczynę - Słowenkę, młodą i ładną, ale na pierwszy rzut oka (dla mnie) dziwną, gdyż w upalny dzień ubraną w specyficzną czarną sukienkę do kostek, rajstopy i niecodzienne obuwie, a do tego długi płaszcz - jak typowej Polce przyszło mi na myśl, że pewnie musi być innego wyznania, bo kto inny by się tak ubrał? Spytałam o to mojego czeskiego przyjaciela, a on odparł, że Polakom wychowanym w znakomitej większości w tradycji i kulturze katolickiej, trudno jest zrozumieć, że spora część ludzi żyje poza religiami i ich odmienność wcale nie wynika z innego wyznania, a tylko pewnych upodobań. Ta konkretna kobieta miała widoczną słabość do gotyku, renesansu i tamtego sposobu ubierania się. Sama zresztą szyła te szaty. To banalny przykład na to, że odmienność nawet na poziomie Europejczyków jest czymś zupełnie naturalnym. A co dopiero, gdy mamy do czynienia z kimś, kto wychował się w zupełnie odmiennej kulturze, kto nigdy nie używał komputera, albo sztućców?

Wierzę, może naiwnie, że wszyscy ludzie są równi i mają prawo żyć godnie. Nigdy nie używam i nie znoszę słyszeć pejoratywnych określeń typu: czarnuch, białas, ciapaty, katol, Angol, Szwab, Żydek, brudas, etc. I to bez względu na wielkość litery, od której dane słowo się zaczyna. Wiem, że niektórych z nas dzieli przepaść kulturalna i religijna, wykształcenie, upodobania, zwyczaje, definicja dobra i zła i wiele, wiele innych, i nie wiem, czy dobrym rozwiązaniem jest przyjmować falę odmiennych kulturowo uchodźców, czy emigrantów. Wiem jednak z całą pewnością, że nie ma we mnie wewnętrznej zgody na odrzucenie choć jednego człowieka w potrzebie. Człowieka zagubionego, przerażonego, wygłodniałego, niewinnego tego, że urodził się w konkretnych okolicznościach, na konkretnej szerokości geograficznej, wychowanego w duchu jakiejś religii i nasiąkniętego tym, co mu wpajano od dziecka. A to wszystko ze strachu o jego odmienność.

A gdyby tak spojrzeć na nich jak na konkretne jednostki ludzkie. Pełne obaw, lęku, o to co stanie się za chwilę? Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, co byś czuł, gdybyś nagle znalazł się w obcym kraju, którego kultury nie znasz, wśród ludzi, którzy są do ciebie wrogo nastawieni, mówią językiem, którego nie jesteś w stanie zrozumieć, i nie wiesz nic. Nic. Czy przeżyjesz noc, czy będziesz miał gdzie spać i co zjeść. A taki schemat powtarza się co dzień.

Jestem tuż po lekturze powieści "Kochaj bliźniego swego" Ericha Marii Remarqua. Poruszyła mnie do łez. Dopiero po niej zrozumiałam, czym jest życie na uchodźstwie, w permanentnym strachu. Czym może być emigracja dla konkretnego człowieka. Autor opisuje inne czasy, jednak problem podobny - dehumanizację człowieka gorszego sortu. Tekst z okładki: "Po ucieczce z nazistowskich Niemiec główni bohaterowie powieści - niemiecki polityk Josef Steiner, syn żydowskiego fabrykanta Ludwig Kern i studentka Ruth Holland - próbują bezskutecznie zapuścić korzenie w sąsiednich krajach: ich przymusowa wędrówka pod groźbą wydalenia, czasem na skraju żebraczej egzystencji, biegnie przez Czechosłowację, Austrię, Szwajcarię i Francję, ale przebywając nielegalnie, często bez pracy, wszędzie spotykają się z obojętnością, perfidią i wyzyskiem, wbrew biblijnemu przykazaniu." Mnie zaś szczególnie ujął ten fragment: "Za dwie godziny ten człowiek zamknie biurko i pójdzie na kolację (...) - około jedenastej zacznie ziewać i oświadczy 'Jestem zmęczony. Idę do domu. Spać'. Do domu. Spać. O tej samej porze nad przygranicznymi lasami i polami zalegać będzie gęsta ciemność, obcość, strach - i zagubiona w tej ciemności, samotna, potykająca się, zmęczona, tęskniąca za ludźmi i bojąca się ludzi, maleńka, migocząca iskierka życia: Ludwig Kern. A wszystko to tylko dlatego, że od znudzonego urzędnika za biurkiem dzieli go kawałek papieru nazywany paszportem. Ich krew miała taką samą temperaturę, ich oczy miały taką samą budowę, ich nerwy reagowały na te same bodźce, ich myśli biegły takimi samymi torami - a mimo to dzieliła ich przepaść, nic nie było u nich takie samo, (...), jeden był posiadającym, drugi odepchniętym, a ta przepaść była tylko małym kawałkiem papieru, na którym widniało jedynie nazwisko i parę nieistotnych danych."*
Już w trakcie połykania kolejnych stron utożsamiłam się z losami bohaterów i automatycznie wskoczyłam w ich buty. A gdybym to ja znalazła się w takich okolicznościach? A gdybyś to był Ty? Zmroziło mnie. I położyło zupełnie inne światło na problem uchodźstwa.

W mediach aż roi się od opisów aktów terroru, gwałtów i rozbojów dokonywanych przez młodych, wyzutych z jakichkolwiek uczuć, ogarniętych degrengoladą mężczyzn, uchodźców. Dlaczego tylko o tym piszą? Dlaczego nie wspomną o normalnych ludziach, którzy pracują i chcą godnie i bezpiecznie żyć? Dlaczego nie piszą o Nassimie z Syrii, inżynierze budownictwa, który wraz ze swoją żoną (oboje są Druzami, nie muzułmanami) i dwumiesięczną córeczką są uchodźcami. O Atenie z Iranu - chrześcijance, która musiała uciekać, bo była prześladowana przez swoich rodaków? O Osamie - muzułmaninie pracującym w przemyśle żywnościowym i jego żonie - inżynierze, oraz ich dwójce dzieci płynnie mówiących po niemiecku i uczących się w szkole podstawowej? O Esther, chrześcijance z Syrii, która uciekła wraz z trójką malutkich dzieci? O czterystu pięćdziesięciu innych uchodźcach (w tym młodych, sprawnych mężczyzn), którzy od trzech lat żyją w małym, czterdziestopięciotysięcznym niemieckim miasteczku w pokoju z jego mieszkańcami?** Dlatego, że pierwsze się sprzedaje, a drugie nie.

Niedawno byłam na Węgrzech. W kraju, w którym wszędzie można spotkać takie bilbordy, jak na zdjęciu obok. W kraju, który nasz rząd zdaje się chcieć naśladować... Ja miałam jednak przyjemność wysłuchania wykładu założyciela organizacji MigHelp (mighelp.hu), emigranta z Sierra Leone, który od blisko dwudziestu lat mieszka na Węgrzech, (więcej można poczytać tu: http://mighelp.hu/about), sam przeszedł drogą przez mękę, a od 2009 prowadzi organizację, która ma na celu aktywizowanie uchodźców do podjęcia pracy poprzez naukę języka, kursy prawa jazdy, czy szkolenia z opieki nad dziećmi i ludźmi starszymi. Organizacji, dzięki której uchodźcy z różnych krajów i różnych religii mogą razem pracować, uczyć się i poznawać. A doświadczenie pokazuje przecież, że skłonność do dehumanizacji jednej grupy przez drugą zanika, gdy skonfliktowane grupy podejmują się realizacji wspólnego celu.

Nie wszyscy uchodźcy to radykalni wyznawcy Allaha gotowi powybijać wszystkich Europejczyków w imię wojny z innowiercami. Nie wszyscy są źli, bezduszni i straszni. Może więc zanim ocenię, odrzucę, wydam oskarżenie i wyrok wszystkim, zastanowię się i przez moment pomyślę, czy oby na pewno mam rację?

"Im prymitywniejszy człowiek, za tym lepszego się uważa (...). To daje człowiekowi (...) napęd do działania! Ślepe przekonanie! Wątpliwości i tolerancja to właściwości człowieka cywilizowanego. Który z tego powodu wciąż idzie na dno. Dobrze znana syzyfowa praca. To jedna z najgłębszych alegorii ludzkości."***



---
* Erich Maria Remarque, "Kochaj bliźniego swego", wyd. REBIS, 2015, str. 28
** Wszystkie te osoby istnieją naprawdę, a relację o ich  życiu dostałam bezpośrednio od przyjaciela, który mieszka w tym miasteczku całe życie.
*** Erich Maria Remarque, "Kochaj bliźniego swego", wyd. REBIS, 2015, str. 106

8 komentarzy:

  1. Wierzę, może naiwnie, że wszyscy ludzie są równi... - to nieporozumienie albo uproszczenie pewnego stwierdzenia z Biblii. To przed Bogiem wszyscy są równi, ale tu, na ziemi, oddawaj cesarzowi to, co cesarskie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Poza Polską mieszka ponad 10 milionów Polaków. I uważamy, że tak jest w porządku, że powinni nas chcieć. Ale u siebie "obcych" sobie nie życzymy. Obłuda polaczków...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobra książka. Zrobiła na mnie niesamowite wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Dlaczego nie wspomną o normalnych ludziach, którzy pracują i chcą godnie i bezpiecznie życ?" - bo to nikogo nie obchodzi. Zwyczajność jest nudna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochać bliźniego to można w jakimś kraju chrześcijańskim, a nie w Polsce. :-(

    OdpowiedzUsuń