sobota, 30 września 2017

Wolność

Leonid Afremov - Resting By The Bridge 

Siedzę nad Odrą. Jest piękny, cieplutki, słoneczny majowy poranek. Słyszę ptaki śpiewające w drzewach, sowę huczącą gdzieś z dala, dobiegają mnie krzyki i śmiech dzieci z pobliskiego przedszkola, symfonia nurtu rzeki kojąco wybrzmiewa. Jestem sama, w obcym mieście, a mimo to czuję się bezpiecznie. I bardzo chciałabym, by ten stan trwał. Szczególnie, że mam świeżo w pamięci niedawno przeprowadzone rozmowy. O wolności. I niezależności. Też poczuciu bezpieczeństwa. Wartościach niezwykle dla mnie istotnych.
Maj, 2017 r.
***
O tym, że podróże rozwijają pisałam już kiedyś (tutaj: Podróż prawdziwa i absolutna), jednak gdy doświadczam jakiejś kolejnej, przekonuję się o tym na nowo. Mój tegoroczny urlop obfitował w rozważania na temat różnych aspektów wolności. Wolności "od czegoś" (przymusu, zniewolenia, głodu, wojny) i "do czegoś" (samostanowienia o sobie, swobody wypowiedzi, "prawa do"). Wolności ciała, ducha i umysłu. Wolności od wojny, ksenofobii i nienawiści, wstydu, wspomnień, historii, byłych partnerów, toksycznych osób, nieuczciwych pracodawców, wolności w związkach i w miłości. O braku zniewolenia, które może mieć naprawdę różne oblicza, począwszy od konfliktów zbrojnych, czyli zamachu na wolność najbardziej spektakularnego, na... zakochaniu skończywszy. Tak! Przecież zakochanie nie jest wolicjonalne i często pod jego wpływem podejmujemy naprawdę głupie decyzje.

Moje rozważania na temat wolności i jej różnych aspektów zapoczątkowało spotkanie pewnej grupy ludzi - w różnym wieku, różnej płci, różnej narodowości, różnego statusu społecznego i ekonomicznego - bardzo rozwijające doświadczenie. Prawie wszyscy byliśmy Europejczykami, więc łączyło nas naprawdę sporo, jednak kilka kwestii dzieliło. Rozmawiałam z Estończykiem, Serbką, słuchałam przejmującej wypowiedzi Rumunów i Czeszki pracującej na rzecz organizacji pokojowej na terenie Doniecka. Wszyscy oni mówili o ograniczeniu swobód, o ucisku, opowiadali mrożące krew w żyłach historie. Szczególnie ujęła mnie relacja, jak wygląda życie w Doniecku. Strzały, uzbrojeni żołnierze na ulicach, czołgi, miny przeciwpancerne, wybuchy, to była i jest codzienność ludzi tam mieszkających. I dopiero wówczas zaczęłam dostrzegać, jak wielkim błogosławieństwem jest wolność i niezależność. Moja, osobista. Urodziłam się w czasie, gdy Polska była niepodległym krajem (pomijam kwestię ustroju politycznego), dorastałam bez poczucia strachu i zagrożenia zamachem na moją wolność. Pracuję, myślę, wypowiadam się, podróżuję, mam szanse rozwoju, a to wszystko wymaga ode mnie tylko decyzji (no... może nie tylko, gdyż również działania, bez którego trudno byłoby cokolwiek osiągnąć). Nie zagraża mi (przynajmniej jeszcze!) wojna, bo przyznam szczerze, że to przeraża mnie najbardziej - chłód, głód, smród to nic bohaterskiego, wynaturzone zachowania ludzkie i to wszystko w imię... czego właśnie?

Czytałam ostatnio publikację o sposobach postępowania w razie konfliktu zbrojnego. Warto było. Nawet tylko po to, by wiedzieć, co i jak należy zrobić. Wyobraź sobie, że nagle tracisz dostęp do swoich pieniędzy w banku, kończy Ci się żywność, paliwo w baku, dostęp do wody, nie możesz się wydostać poza wyznaczoną strefę. Co robisz? Na co musisz być gotów? Na co jesteś w stanie się zgodzić? Co poświęcić? To pytania, na które odpowiedzi są bardzo trudne, a w dodatku zweryfikować je może dopiero życie, ale nie zaszkodzi się nad nimi odrobinę zastanowić.

Pisząc o wojnie i wolności skojarzył mi się film o tytule "Jutro pójdziemy do kina". Jest to opowieść o młodych ludziach urodzonych w okolicach roku 1920, którzy to w 1938 stoją na progu dorosłego życia, mają świat u stóp - wykształcenie, możliwości, plany, radość życia, witalność. Niestety, rok po ich maturze zaczyna się prawdziwy egzamin dojrzałości. Taki, którego żaden z głównych bohaterów nie zda. Ekranizacja ta przywodzi mi na myśl inny odcień wolności - wolności rozumianej jako możliwość kreowania własnego życia, własnego losu. Wydawałoby się, że w wolnej Polsce każdy taką ma, ale czy na pewno?

Podczas któregoś z hotelowych śniadań - gdy jak zwykle to w trakcie urlopu bywa celebrowałam ów posiłek - wpadła mi w ręce gazeta, a w niej artykuł, który mnie zainteresował. Niestety, po kilku miesiącach nie pamiętam już tytułu ani dziennika, ani autora, ale rzecz dotyczyła opisu życia ludzi zamieszkujących malutką, zabitą dechami wioskę gdzieś na obrzeżach kraju. Pamiętam jak dziś, że po lekturze spłynął na mnie rumieniec wstydu. Kiedyś, nie tak dawno temu, mówiłam i wierzyłam w to, że jeśli tylko chcę, mogę (prawie) wszystko. I że każdy człowiek może tak samo, a tylko lenistwo, brak decyzji i determinacji oraz inne, mało pochlebne powody sprawiają, że tego nie robi. Cóż za pycha! Przecież gdyby nie fakt, że urodziłam się w Gdańsku, gdyby nie rodzice, którzy zadbali o moją edukację i rozwój, gdzie mogłabym mocą własnej decyzji dziś być? Czy taki sam start mają młodzi ludzie z malutkiej, głębokiej wsi pod wschodnią granicą kraju, gdzie minimalne wynagrodzenie jest trudne do osiągnięcia, gdzie podstawową rozrywką jest ławeczka piwna pod sklepem, gdzie od czasów likwidacji PGR-ów nie zmieniło się w mentalności tych ludzi nic? Przecież oni nawet nie mają świadomości, że można inaczej, lepiej, wygodniej, przyjemniej. Jasne, można powiedzieć, że szczęściu trzeba pomagać, że bez działania i zaangażowania nie da się nic osiągnąć, ale... no właśnie... szczęście to błogosławieństwo. Trzeba je najpierw dostać. Warto o tym pamiętać. I za swoje szanse być wdzięcznym.

Kolejna sposobność dostrzeżenia jeszcze innych wymiarów wolności pojawiła się w pociągu. Między mną, a współpasażerką przedziału wywiązała się interesująca rozmowa. Teraz już zupełnie nie pamiętam, jak do niej doszło, szczególnie, że ja nie mam potrzeby, by czas spędzony w pociągu wypełniać rozmowami z obcymi ludźmi, ale do meritum. Kobieta opowiadała o swojej córce, która od 10. lat pracuje na wysokim stanowisku w jakiejś korporacji w Dubaju. O dziwo jej wypowiedź traktowała o pozytywnych aspektach życia kobiety wśród Arabów, również muzułmanów, jednak konkluzja była następująca - te pozytywy są warunkowe. A właściwie uwarunkowane zastosowaniem się do tamtejszych zasad, do obowiązującej tam kultury. Coś, co dla mnie jako Europejki jest rzeczą naturalną - publiczny dotyk, trzymanie się za ręce, buziak na przywitanie w obecności innych ludzi - zupełnie nie wchodzi tam w rachubę, a więc w pewnym sensie stanowi zamach na moją wolność. Tylko z drugiej strony... ja tam mieszkać nie muszę, a wybierając się do kogoś w gości powinnam pamiętać, że to jego dom, jego podwórko i on ustala zasady.

Z kolei w jeszcze innych okolicznościach udało mi się dostrzec, że wolny może być tylko ktoś, kogo nie ogarnia żadna obsesja. Nie pierwszy raz zresztą i pewnie nie ostatni, byłam na otwartym mityngu Anonimowych Alkoholików. Któraś wypowiedź dotyczyła wdzięczności za wybawienie od obsesji picia. Człowiek ten opowiadał, iż takich jak on było jeszcze dwóch w budynku, w którym mieszkał. Jeden już nie żyje, zapił się na śmierć, a drugi pomimo faktu, że przebywał w placówce odwykowej, pije nadal, więc wolny nie jest. Okazuje się, że i w tym przypadku nie wszyscy mają tak samo, nie wszyscy zostali i zostaną uwolnieni. Niestety, znam osobiście kilku, których życiem etanol rządzi skutecznie od wielu lat.

Moja podróż dobiegła końca. Ale od tego czasu po głowie krąży milion myśli dotyczących jeszcze innych aspektów wolności. Między innymi dlatego tak późno powstał powyższy tekst. Czy mogę czuć się wolna, jeśli od pierwszego do ostatniego z trudem wiążę koniec z końcem? A jeśli jestem zależna finansowo od kogoś lub czegoś? Uzależniona od czyjejś dobrej woli? Uwikłana w toksyczny związek, czy inną dziwną relację? Czy mogę w pełni stanowić o sobie bez poddawania się naciskom innych? 

Wygląda na to, że trudno poczuć się prawdziwie wolnym. I tak sobie myślę... Czy za to wszystko co mam, jestem wystarczająco wdzięczna na co dzień? Ze wstydem zmuszona jestem przyznać, że nie. Na szczęście czasami wyjeżdżam (bo mogę!) i spotykam innych ludzi, a ci pomagają mi to dostrzec...

Dziękuję.

15 komentarzy:

  1. Tyle przykładów na wolnosc. Chyba nikt nie jest do końca wolny w pewnym sensie. A może wyjechać gdzieś w góry Tybetu i kontemplować o wolności?
    A cieszę się z tego co mam. Często dziekuje Bogu ze moje życie potoczyło się właśnie tak mimo wielu pokus ☺️ Niestety jeden człowiek nie zmieni świata aby wszystkim było dobrze 😑 - slim

    OdpowiedzUsuń
  2. Co sądzisz o stwierdzeniu: tam kończy się moja wolność, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka? Znane jest też w wersji: granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wdzięczność za wolność - pięknie, ale czy z tej Twoje wdzięczności coś wynika, czy ktoś coś z tego ma?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Ja. Uświadomienie sobie pewnych kwestii poprawia samopoczucie. Wdzięczność jest całkiem dobrym pomysłem na szczęśliwe życie.

      Usuń
  4. „Chcesz stracić przyjaciela – pożycz mu pieniądze”.Przysłowie polskie.
    „Pies, kiedy się go żywi, wykazuje więcej wdzięczności, niż człowiek, któremu się pomaga”. Przysłowie chińskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pierwszym się nie zgadzam. Z drugim... odrobinę. Ale tylko dlatego, że mam psa, który jest wdzięczny za sam fakt, że przychodzę do domu. Nawet jak byłam tylko w sklepie. :-)

      Usuń
  5. „Dla niejednego człowieka łatwiej jest spełnić przysługę, niż ją przyjąć. Najczęściej wchodzi tu w grę podrażniona ambicja. Człowiek lubi być niezależny i jak najwięcej zawdzięczać sobie. Nie lubi prosić ani okazywać wdzięczności. Jest w tym po prostu brak poczucia rzeczywistości: nawet najbardziej niezależny człowiek na każdym kroku w swym bytowaniu i w swoim działaniu uzależniony jest od drugich”. Tadeusz Olszański.

    To może ważne jest, KOMU albo czemu powinniśmy być wdzięczni? Bo może wdzięczność Matce Naturze za piękną, kolorową jesień, łatwiejsza jest od wdzięczności, którą należałoby czuć do nielubianej sąsiadki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się tylko, czy wdzięczność "należy" czuć. Czy to nie jest naturalny odruch za jakieś dobro, które nas spotkało? Wydaje mi się, że można odróżnić wdzięczność od zobowiązania. Pierwsze jest pozytywnie wypełniające, a drugie... cóż... czymś, co należy oddać nielubianej sąsiadce, by rachunki się wyrównały.

      Usuń
  6. Zastanawiasz się, czy wdzięczność należy czuć, a czy słyszałaś określenie "niewdzięcznik"? To taki ktoś, kto wdzięczność POWINIEN czuć, ale jej jakoś nie czuje, a co ważniejsze, nie demonstruje.

    OdpowiedzUsuń
  7. To może trochę z innej strony. Kto decyduje o tym, czy wdzięczność czuć powinnam? O tym, czy już jestem niewdzięcznicą, czy może jeszcze nie? Ów ktoś, kto mi robi przysługę, czy też wyrządza "przysługę", czy może ja? Przecież punkt widzenia zależy od punktu obserwacyjnego. Coś, co komuś się może wydawać wystarczającym powodem do wdzięczności, dla mnie takie być nie musi.

    Ja chyba po prostu nie mam z tym problemu. Okazuję wdzięczność, gdy ją mam i wcale nie bo muszę, tylko dlatego że chcę. Jeśli ktoś ma inne oczekiwania, coż... może sobie mieć. Ja też miewam jakieś. Czasami nierealistyczne.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Najdłużej kochamy właśnie tych, którzy nas porzucają. Może dlatego, że czujemy w stosunku do nich coś w rodzaju wdzięczności".  Anonim

    Z tą wdzięcznością, to chyba nie jest tak prosto, ale przecież nie ona jest tematem przewodnim tego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hi, Ӏ do think this is an exellent website.
    I stᥙmbledupon it ;) I will revіsit yet again since i hаve book-marked it.
    Money and freedߋm iss the greaatest way to ϲhange, may you be rich аnd continue to
    guide others.

    OdpowiedzUsuń