piątek, 4 listopada 2016

Harmonia ciała, duszy i umysłu

Kilka lat temu, gdy trafiłam na pierwszą w moim życiu psychoterpię behawioralno - poznawczą nerwicy, od mojej psycholog dowiedziałam się, że zdrowie psychiczne przekłada się wprost na zdrowie fizyczne człowieka. Przyznam, było to dla mnie herezją i abstrakcją, jakąś bzdurą totalną, i to pomimo, że swoje twierdzenia poparła jakąś literaturą naukową, którą poleciła mi przeczytać. Oburzyłam się! Że jak to?! Przecież muszą zaistnieć jakieś realne okoliczności, bym zachorowała, a nie jakieś wyimaginowane, umysłowe widzimisię.  Że owszem, może... może... w przypadku nowotworów, ale przeziębienia na przykład?! Niedorzeczność! Moja reakcja była wyrazem lęku, że to ja odpowiedzialna jestem za swój stan, za to jak się czuję, a tego udźwignąć nie potrafiłam. Ale to odkryłam już dużo później. Był to jednak również... książkowy wręcz przykład ignorancji i przeświadczenia o własnej nieomylności. Coś jak... "Moja jest tylko racja. I to święta racja. Bo  nawet, jak jest twoja, to moja jest mojsza, niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza.", powtarzając za Dniem Świra Marka Koterskiego. Tak. Taka byłam.
 
Leonid Afremov - Harmony
Trochę wody musiało upłynąć, wiele cierpień na własnej skórze zmuszna byłam doświadczyć (nieprzyjemne, acz pożyteczne to doznania), żeby zrozumieć i pokornie przyjąć do wiadomości, że w moim życiu niezwykle ważna jest jednak harmonia ciała, duszy i umysłu, czyli zgodność tego, co myślę, z tym co czuję i co robię. Okazało się bowiem, iż niekompatybilność któregokolwiek z tych czynników powoduje... zachwianie mojej równowagi emocjonalno - uczuciowej, a ta właściwie automatycznie przekłada się na niedyspozycję ciała. Słowem... mój organizm, moje ciało bardzo szybko manifestuje, iż źle się dzieje w naszym państwie. I ja nawet nie muszę być tego świadoma! Wręcz przeciwnie. Po własnych reakcjach dopiero poznaję, czy jakiś wybór był dobry, czy nie i to nawet w przypadku, gdy został dobrze przemyślany i rozważony. Czy mi służy i jest wewnętrznie zgodny ze mną, czy też... wręcz przeciwnie. Koleżanka mawia, iż dobrym pomysłem jest poczuć, jak się mam z konkretnymi decyzjami. Nie, jak myślę, że się mam, nie jak chciałabym się mieć, tylko jak się mam. Poczuć konkretne wybory "w brzuchu". Muszę przyznać, iż może mieć trochę racji, a przynajmniej dla mnie jest to dobre rozwiązanie, bo się sprawdza.
 
Właśnie dlatego tak istotne jest nie znieczulać się na te doznania. Nie łykać leków przeciwbólowych (jeśli nie jest to absolutnie konieczne oczywiście), czy uspokajających, nie regulować uczuć w inny, destrukcyjny i nałogowy sposób (na przykład alkoholem, objadaniem się, kompulsywnymi zakupami...). Właśnie dlatego, że pozbawiając się tych nieprzyjemnych doznań i uczuć, pozbawiamy się niejako możliwości odkrycia, co jest nie tak, co nam się nie zgadza w życiu. A tym samym zabieramy sobie możliwość korzystnych i pozytywnych, choć czasem bolesnych, zmian. To jak zwykle bywa jest kwestia wyboru - długofalowe efekty, czy krótkotrwałe zyski?

Mam olbrzymią awersję do zmuszania się do czegokolwiek, taką... swoistą alergię na "muszę". Jeśli tylko chcę, mogę bardzo wiele. Pomijając niektóre rzeczy - mogę wszystko. Natomiast kiedy muszę... staję okoniem nawet wobec samej siebie i... klops. Czasami jednak próbuję się przechytrzyć. Czasami świadomie - jak wiem, że coś powinnam, że dyscyplina jest ważna w życiu, że lenistwo to wada, którą należy przezwyciężać. I to jest dobry pomysł. Odpowiednia motywacja i nastawienie się do jakichś słusznych postaw i zachowań popłaca. Czasami jednak - co gorsza - robię to nieświadomie. A wówczas próbuję sobie wmówić, że coś tam jest dobrym rozwiązaniem. Przedstawiam sobie samej agrumenty "za" i ochoczo przystępuję do realizacji. Okazuje się, że ja wspaniale potrafię siebie wpuścić w maliny i skutecznie przekonać, że jest, jak chciałabym by było. A dopiero, gdy doświadczam, wychodzi prawda. Ciała nie potrafię oszukać. I bardzo dobrze! Obiecałam sobie kiedyś już nigdy więcej się nie oszukiwać, nie zakłamywać rzeczywistości. Robiłam tak dość długo i już wystarczy. Obiecałam sobie, że nawet jeśli bardzo nie będzie mi się podobało, co odkryłam o sobie, czego się dowiedziałam, co do mnie dotarło - przyjmę to do wiadomości i, w zależności od okoliczności i możliwości, albo to zmienię, albo pogodzę się z tym. Ale zanim, to wpierw poważnie i gruntownie rozważę - czy ja tak myślę, czuję, czy chciałabym by tak było. Okazuje się bowiem, że to nie zawsze jest jedno i to samo...


17 komentarzy:

  1. Przyznaję, iż początek Twego wpisu z lekka mnie zaniepokoił - czy to nie będzie aby któryś z tych "cudownych" i "odkrywczych", Boże się pożal, poradników. Tymczasem nie, jest wprost przeciwnie, dzielisz się z nami czymś, co jest wypadkową zarówno osobistego doświadczenia jak i przemyśleń. Robisz to na dobitkę w sposób bardzo wyważony. Nie ma w tym ani śladu egzaltacji.
    Akurat trafiłaś w mój słaby punkt - popełniam tego typu błędy i nie umiem przestać. Ja również kiedyś nie wierzyłam w związek ciała i psychiki. Teraz niby już to wiem, lecz ciągle powątpiewam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. :-) Dużo dla mnie znaczy, jeśli z mojego pisania (mam nadzieję nie grafomanii!) można wyciągnąć dla siebie jakieś wnioski. Wówczas ma to sens. A tak się stało, że od jakiegoś czasu sens ma dla mnie kluczowe znaczenie.

      Pozdrowienia ślę! :-)

      Usuń
  2. „…zgodność tego, co myślę, z tym co czuję i co robię” – dodałbym do tego zgodność tego, co mówię oraz tego, w co wierzę. Ta… hm… koherencja ma jednak pewne ograniczenia, a podstawowym jest: nie krzywdzić innych. Siebie też nie.

    „Kiedy cierpi umysł, krzyczy ciało” – to z filmu Ojciec Chrzestny 3 :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I weź tu człowieku bądź mądry i rób swoje... Tyle zmiennych i wszystko pasować musi...

      Bardzo lubię ten cytat z Ojca Chrzestnego. Nawet kojarzę, że w którymś z moich starych postów go użyłam. Czy ja piszę w kółko o tym samym??? ;-)

      Usuń
    2. http://wiadomosci.onet.pl/prasa/gdy-dusza-cierpi-choruje-cialo/07693

      Usuń
    3. Ależ fajny artykuł. Dziękuję!

      Uwagę moją przykuł ten kawałek: "Problem, który z kimś dzielimy, zmniejsza się o połowę, dzielmy się nim dalej, aż w końcu zniknie. Natomiast szczęście, kiedy je z kimś dzielimy, podwaja się."

      Zgrzyta mi tylko odrobinę kwestia problemu, który z kimś dzielimy, bo żeby się podzielić to ten drugi ktoś powinien to od nas chcieć dostać, ale... czepiam się teraz.

      Czyli rozwiązaniem jest... miłość. "Dopóki - i jeśli - nie oddasz swojego życia innym, nie przeżyjesz go raczej na głębszym poziomie. „ [Richard Rohr – „Spadać w górę”]

      Usuń
  3. Zeby przestac pic wyjsc z nalogu,na samym poczatku musialem siebie "oszukac".Nie moglem stwierdzic ze picie mnie zabije i musze do konca zycia nie pic.Na poczatku terapii powiedzialem sobie ze to tylko na chwile nie pije a pozniej zobacze co dalej.Najgorsze dle mnie byly slowa "ty nie mozesz pic "dostawalem bialej goraczki wtedy.Teraz po kilku latach trzezwosci ja nie chce pic a nie ze nie moge .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale rozumiem, co masz na myśli. Czasami jakiś problem jest na tyle przytłaczający, że nie sposób go ogarnąć na raz. Wówczas trzeba postawić pierwszy krok. A później kolejne.

      Podobnie miałam przy rozstawaniu się z mężem. Definitywny koniec mnie przerażał i paraliżował, więc zostawiłam sobie otwartą furtkę. Ja będę robić swoje, krok po kroku, a później się okaże jak jest. I okazało się, że... jest dobrze. :-)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Człowiek jest całością psycho-fizyczną, tego nie da się rozdzielić, choć niektórzy to próbowali. Jednak...trochę to niesprawiedliwe i okrutne, takie składanie na osobę chorą odpowiedzialności za swoją chorobę. Obserwuję tę tendencję w medycynie i psychologii od kilku lat. Osoba cierpiąca fizycznie dodatkowo cierpi, oskarżając siebie samego, że nie stanął na wysokości zadania, tylko się rozłożył i pozwolił zgnuśnieć i rozwinąć się chorobie. Często te osoby tracą cenny czas na poprawianie swojej głowy, kiedy powinny skupić się na leczeniu. Mój znajomy cierpiący na postępujące stwardnienie kręgosłupa, usłyszał od lekarza, żeby rozwiódł się z żoną z którą akurat (w tamtym czasie) mu się nie układało. Dodatkowo, chorobą, została obciążona "niedobra" małżonka. Sprawa jest naprawdę skomplikowana, co było pierwsze jajko czy kura.
    Wala 57

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie twierdzę, że każdy z nas jest sam sobie winien, gdy przypałęta mu się jakaś choroba i z całą pewnością coś zaniedbał, czegoś nie dopilnował. Myślę jednak, że bardzo dużo zależy od nas samych. Od naszego nastawienia do życia, do świata, do ludzi, od poukładanego systemu własnych wartości, od umiejętności radzenia sobie z emocjami i trudniejszymi sytuacjami w życiu. Obniżona odporność psychiczna przekłada się wprost na tę fizyczną.

      Pozdrawiam, Walu :-)

      Usuń
    2. Na poczatku zastanawialem sie dlaczego wlasnie ja mam problem z alkoholem.I tak bez konca dlaczego ja dlaczego ja?A co by sie stalo gdybym poznal wszystkie przyczyny i powody mojego uzaleznienia ?Jesli chodzi o mnie to stwierdzilbym ze to mnie rozgrzesza usprawiedliwia i pilbym sobie spokojnie wtedy dalej.Nie szukam teraz przyczyn mojej choroby nie potrzebuje tego.Skupiam sie na leczeniu i tyle.Diagnoza jest prosta jestem alkoholikiem.Ale zajelo mi to troche czasu zanim do tego doszedlem.Hej:-)

      Usuń
    3. Odpowiem troszkę przewrotnie. Meszugę napisał świetną książkę "Alkoholizm zobowiązuje", w której pisze, że "alkoholizm nie usprawiedliwia, alkoholizm zobowiązuje". Warto przeczytać. I może... spróbować odpowiedzieć sobie na inne pytnie - nie, dlaczego się uzależniłem, tylko... dlaczego/w jakim celu to właśnie ja wytrzeźwiałem?

      Hej! :-)

      Usuń
  5. Ksiazki meszuge mam prawie wszystkie przeczytane oprocz ostatniej.Szczegol w tym ze dopiero teraz ucze sie "czytac ze zrozumieniem".Ale tym ostatnim pytaniem dalas mi do myslenia.Dzieki.Bo dopiero po kilku latach trzezwosci zaczynam powoli myslec o innych osobach ktore sa w moim zyciu.Przestaje dostrzegac tylko siebie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż, przyznam, że już od dawna zauważam, że to, o czym piszesz, czyli powiązanie tych wszystkich sfer, nie jest mitem ani wymysłem. zresztą człowiek funkcjonuje jako całość, wiec jak mogłoby być inaczej? Istnieje nawet przecież takie pojecie jak somatyzacja objawów, kiedy stres objawia się niestrawnością, migreną itd. itd.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jasne, że nie neguję wpływy stanu psychicznego na przebieg choroby. Chciałam tylko pokazać jak czasami wygląda to od strony chorego. Od dawna w terapii bólu, prócz podawania lekarstw, stosowane są inne metody.
    miłego dnia :)
    Wala57

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo życie bardzo rzadko jest zerojedynkowe, czarno-białe. Sporo w nim szarości. :-)

      Wszystkiego dobrego!

      Usuń