piątek, 6 maja 2016

Słyszysz, ale czy również słuchasz?

Czasami, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie, czy też umieć to dostrzec, muszę usłyszeć coś kilkakrotnie. Jeśli do moich uszu dociera jakiś komunikat, zazwyczaj przepuszczam go przez filtry własnych przekonań, wierzeń, spostrzeżeń, refleksji, doświadczeń, wiedzy... i albo ta treść do mnie przemawia, to jest zgadzam się z nią, albo gotowa jestem zmienić na jej temat zdanie, albo nie. Zawsze powtarzam, że porozmawiać mogę z każdym i o wszystkim, przy założeniu, że mam o tym czymś choć trochę pojęcia, gdyż nie zwykłam paplać o rzeczach, na których się nie znam lub znać się nie chcę. Bez wielkiego żalu dopuszczam też możliwość, by mój interlokutor  przekonał mnie do własnych racji, o ile tylko przedstawi mi jakieś sensowne argumenty, i to takie, które do mnie przemówią. Kiedyś, nie podejmując nawet próby rozważania czyjegoś, odmiennego od mojego poglądu, byłam nieomylna i wiedziałam wszystko najlepiej. Teraz, gdy pozbyłam się już odrobiny egocentryzmu (idzie mi mozolnie, ale jednak progres widzę), pozwalam sobie na komfort niewiedzy, pozwalam sobie odrzucić na bok moje uprzedzenia i przede wszystkim staram się  mieć otwarty umysł. Takie rozwiązanie mi służy, o ile słyszę coś od jednej osoby. Bo z jednej strony rozważam jej zdanie, ale z drugiej nie przyjmuję ślepo i naiwnie wszystkiego, co do mnie mówi, bo mam świadomość iż sroce spod ogona nie wypadłam, IQ na jakimś poziomie mam, więc i  zaufanie do siebie również. Natomiast słysząc coś od kilku osób i to zupełnie niezależnie, pomimo niedowierzania lub sceptycyzmu wynikającego z pierwszej analizy, podejmuję głębsze rozważania. Przecież, jeśli jedna osoba mówi mi, że mam ogon, to nawet sensownym rozwiązaniem jest to zignorować, jeśli jednak jest to osób kilka... w mojej opinii warto choć zerknąć przez ramię.
 
Wstęp rozrósł mi się niekontrolowanie, lecz z racji tego, że ostatnimi czasy zagubiłam wenę, nawet się cieszę, bo docierały już do mnie pytania, czy zarzuciłam pisanie na zawsze. Ale nie o tym teraz chciałam, więc... do meritum.
 
 Od kilku osób usłyszałam ostatnio, że rozmawiając ze mną czują się, jak na kozetce u psychologa i że minęłam się chyba z powołaniem. Psychologiem, psychoanalitykiem, psychiatrą i inną psych-iczną  nie jestem (choć co do ostatniego... kto wie?) i zupełnie do tego nie aspiruję. Wręcz przeciwnie. Ja po prostu nie tylko słyszę co się do mnie mówi, ja również uważnie słucham. Tutaj skojarzyła mi się od razu scenka z serialu 'Allo, Allo!', który kiedyś oglądałam pasjami i tekst powtarzany zawsze przez Michele Dubois - przewodniczkę ruchu oporu z Nouvion - "Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać". Więc... słucham,  a że bagaż doświadczeń jakiś mam, to i chętnie się spostrzeżeniami dzielę. Staram się wczuć w tę osobę i poświęcić jej pełną uwagę, bo tylko czując moją akceptację, możliwe jest, że będzie w stanie odkryć przede mną swoje prawdziwe przemyślenia, a tym samym nasza rozmowa stanie się pełniejsza, porozumienie lepsze, a relacja głębsza. Staram się dać jej siebie, mój czas, może kilka spostrzeżeń, informacji, zadać kilka "trudnych", mających w mojej opinii moc sprawczą, pytań i... tyle. Dlatego też między innymi, gdy rozmawiam z kimś, zamykam się na świat zewnętrzny. Nie dostrzegam innych ludzi, okoliczności, zgiełku dookoła, a moja uwaga jest w pełni skoncentrowana na drugim człowieku. Zresztą... w pełni zgadzam się z tym, iż nie ma czegoś takiego, jak podzielna uwaga. Jest tylko co najwyżej (a ja nie jestem nią obdarzona) umiejętność szybkiego przenoszenia jej z miejsca na miejsce. Tym bardziej ucieszyłam się czytając po raz drugi "Drogę rzadziej wędrowaną", gdy dostrzegłam w niej fragment, którego nie zapamiętałam przy pierwszej lekturze - "Podstawową formą, jaką przybiera trud miłości, jest troska. Miłując kogoś, poświęcamy mu swoją uwagę. (...) Poświęcając komuś uwagę, wykazujemy troskę o tę osobą. Akt troski wymaga wysiłku odłożenia na bok obecnego zajęcia (...) i aktywnego skierowania uwagi. (...) Najpowszechniejszą i najważniejszą formą troski jest słuchanie."* Okazało się, że moja postawa jest wyrazem miłowania drugiej osoby. A że miłość bliźniego jest dla mnie najważniejszą wartością w życiu, to satysfakcjonujące jest poczucie, że umiem (choć w pewnym zakresie) to robić.
 
Słuchanie jest wysiłkiem, a że ludzie z natury są leniwi, bywa, że nie umieją uważnie słuchać. W ogóle. Często w codziennych kontaktach - czy to zawodowych, czy towarzyskich - słuchają selektywnie, to jest słyszą jakiś tekst i od razu przepuszczają go przez własne filtry, dopasowując go do odpowiedzi, których z góry oczekują. Tak, by mogli sprowadzić rozmowę na tory, które ich interesują, przejąć inicjatywę i rozpocząć własny monolog, albo fałszywym potakiwaniem zakończyć nużącą lub irytującą ich konwersację. Pozorne słuchanie przejawia się również w udawaniu, że się słucha i jednoczesnym kontynuowaniu dotychczasowych zajęć w międzyczasie pomrukując, bądź dodając "tak!", "yhm", "dokładnie!" - w mniej bądź bardziej odpowiednim momencie. Wówczas, po pierwsze sprawiamy wrażenie, że poświęcamy uwagę, przez co czujemy się lepiej mając poczucie łączącej nas z kimś relacji, jednocześnie kończąc zadania, które zaplanowaliśmy. Tylko... jaka jest jakość takich relacji? I czy tak naprawdę znamy człowieka, którego mianujemy swoim bliskim?
 
A jak to jest ze słuchaniem  (nie mylić ze słyszeniem!) u Ciebie, drogi Czytelniku?
 
 
---
* Morgan Scott Peck, "Droga rzadziej wędrowana", Wyd. Zysk i S-ka, 2013, str. 137-138

6 komentarzy:

  1. "Droga rzadziej wędrowana" - kapitalna książka; jej treść wywaliła mi świat do góry nogami albo prawie...

    SŁUCHAJ
    Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
    a ty zaczynasz udzielać mi rad,
    nie robisz tego, o co cię proszę.
    Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
    a ty zaczynasz mi mówić,
    dlaczego powinienem czuć inaczej,
    depczesz moje uczucia.
    Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
    a ty uważasz, że powinieneś coś zrobić,
    by rozwiązać mój problem,
    zawodzisz mnie,
    choć może wydać się to dziwne.
    Słuchaj! Prosiłem tylko o jedno,
    nic nie mów i nie rób - po prostu mnie wysłuchaj.
    Rada kosztuje niewiele, może ze dwadzieścia centów,
    cenę jednej gazety,
    udzielą ci jej Dear Abby i Billy Graham.
    A ja poradzę sobie sam. Nie jestem bezradny.
    Może trochę zniechęcony i zagubiony,
    ale nie bezradny.
    Gdy robisz za mnie coś, co potrafię
    i powinienem robić sam,
    sprawiasz, że rośnie mój lęk,
    czuję się coraz bardziej niepotrzebny.
    Ale kiedy przyjmujesz jako oczywiste,
    że ja czuję to co, czuję,
    choćby to było irracjonalne,
    wówczas nie muszę cię przekonywać
    ani tłumaczyć ci tego wszystkiego,
    co kryje się
    za irracjonalnym uczuciem.
    A gdy to jest jasne, odpowiedzi stają się
    oczywiste i nie potrzebuję rady.
    Irracjonalne uczucia mają sens,
    gdy rozumiemy, co się za nimi kryje.
    Może właśnie dlatego, że Bóg milczy
    i nie udziela nam rad ani nie stara się
    niczego załatwić - modlitwa czasem
    staje się skuteczna.
    Bóg po prostu słucha i pozwala,
    byś sam do tego doszedł.
    Proszę więc, tylko wysłuchaj mnie.
    A jeśli zechcesz mówić, poczekaj chwilę

    na swoją kolej - teraz ja wysłucham ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie byłoby dużo prostsze, gdybyśmy po prostu zaczęli słuchać. Gdybyśmy zaprzestali snucia domysłów i dopatrywania się ukrytych oraz zawiłych intencji naszego rozmówcy, a "tylko" rozumieli komunikaty w dosłownym ich znaczeniu. Zresztą... zwykłam mawiać, że ja nie jestem jasnowidzem i jeśli ktoś mnie o coś nie poprosi, nie zapyta, albo w jakich inny sposób mi tego nie powie, to ja o tym nie będę wiedziała. Nie posiadłam zdolności domniemywania.

      Usuń
  2. Piękny blog! bardzo dobrze piszesz, mam nadzieję że nadal będziesz tu publikować swoje przemyślenia pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń