sobota, 14 lutego 2015

Gotowość


Bardzo mi się nie podobało, że zostałam postawiona pod murem i o rozwód wystąpić musiałam. Ale inaczej po prostu nie mogłam. Miałam już za dużą świadomość, by zwyczajnie zaprzestać, odpuścić i czekać z założonymi rękami. Na zawsze został mi odebrany komfort niewiedzy. Owszem, jakiś wybór może i był, ale podobny do tego, czy ubierać kamizelkę ratunkową, jak statek tonie, czy może nie? Skakać z czwartego pietra, jak się pali, czy nie? Wydawało mi się po prostu, że nie byłam gotowa na rozwód. Wiedziałam, że to dobra decyzja, że to jedyny sensowny wybór, ale... ta gotowość była dla mnie problematyczna. Wówczas dowiedziałam się, co znaczy być gotową. Po pierwsze, wiem, co zrobić, po drugie, wiem, jak zrobić, po trzecie, wiem, kiedy zrobić (kiedy zaczynam), a po czwarte, mam wolę (postanowienie, że zrobię, pomimo, że mi się wcale nie chce), żeby zrobić. Wszystkie warunki wypełniałam, zatem drogą dedukcji wyszło mi, że jednak... gotowa byłam.

Sprawa rozwodowa sama w sobie jest paskudnym doświadczeniem. Śmiem twierdzić, że zawsze. Niezależnie od okoliczności i sposobu, w jaki małżonkowie się rozstają. Dodatkowy problem stanowi kwestia orzekania o winie. Polskie prawodawstwo stanowi, że o ile małżonkowie nie żądają zaniechania tejże czynności prawnej, sąd z urzędu orzeka, czy i który z małżonków ponosi winę rozkładu pożycia. Niemniej jednak przypisanie winy możliwe jest tylko i wyłącznie, gdy sąd ustali, że obowiązki małżeńskie zostały naruszone. I tu pojawił się problem. Bo, gdy byłam na męża wściekła, to chciałam rozwodu z orzekaniem o winie. To przecież była jego wina! Nie był winą alkoholizm (to choroba!), a niepodejmowanie leczenia, okradanie domu, oszukiwanie, żerowanie finansowe na rodzinie, przemoc werbalna, nękanie esemesami w środku nocy, itp. Ale jak sobie myślałam, że mam wzywać świadków, kogoś fatygować, a mąż i tak może temu wszystkiemu zaprzeczyć, co spowoduje, że sprawa będzie się ciągnęła i przedłużała, to miałam duże obawy, czy gra była warta świeczki?

Często kobiety starają się usilnie o orzeczenie winy, bo czują się skrzywdzone, chowają i hodują urazy, bo czują, iż wyrządzono im krzywdę. Czasami, bo chcą niejako usprawiedliwić się przed Bogiem (jakby sądy ziemskie miały dla Niego jakiekolwiek znaczenie...) lub chcą wszystkim w koło udowodnić, że to nie ich wina, że one były w porządku (naiwność takiego przekonania polega na przekonaniu, że kogokolwiek to obchodzi). A czasami, pomimo, że to nie wpisuje się ładnie w obraz Matki Polki, katoliczki, kobiety prawej, uczciwej, szanowanej, godnej i bezinteresownej, z prozaicznej przyczyny, mianowicie chęci otrzymywania dożywotnich alimentów.
 
Ja nie potrzebowałam, by ktoś mi przyznał rację, że mąż był tym złym i winnym. To w żaden sposób nie było w stanie umniejszyć mojemu cierpieniu. Moje rozterki w tym zakresie determinował powód niezwykle prozaiczny. Pieniądze. Obawiałam się, że jeśli rozstaniemy się bez orzekania o winie, a sytuacja materialna męża się pogorszy... on wystąpił o alimenty do mnie. Wiedziałam już, że alkoholikowi potrafi przyjść do głowy absolutnie wszystko, jeśli chce mu się pić, a nie ma za co. Niektórzy kradną, żeby mieć na picie, a wystąpienie o alimenty jest działaniem jak najbardziej legalnym, więc... musiałam wziąć to pod uwagę. Problem w tym, że ja nie chciałam fundować sobie dodatkowych cierpień i nieprzyjemności, więc podświadomie kombinowałam, by nie składać pozwu z orzekaniem o winie. Bagatelizowałam całą sytuację i umniejszałam jej powadze. Chciałam, żeby ktoś mnie przekonał, albo usprawiedliwił przed samą sobą, że to nie jest konieczne. Wiedziałam, że sama rozprawa będzie dla mnie wyzwaniem, nawet bez dodatkowych „atrakcji", gdyż swoistą rozgrzewkę miałam już, gdy byliśmy z mężem u notariusza podpisać rozdzielność majątkową. Już wtedy z trudnością przełykałam łzy i ledwie powstrzymywałam się przez wybuchem płaczu, a co dopiero podczas rozwodu.
 
Ostatecznie przekonało mnie to, iż nie chciałam żyć po rozwodzie w wiecznym strachu, czy mąż nie wyrżnie mi takiego numeru. Bo on mógłby tego nie zrobić, ale mnie ten strach by z pewnością zżerał. Więc pomimo strachu zadbałam o siebie. Chyba pierwszy raz...

10 komentarzy:

  1. Pożyteczny i potrzebny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy komentarz, i od razu taki miły i od TAKIEJ osoby!
    To dla mnie zaszczyt. Dziękuję. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra robota Pelagio - tak trzymaj! :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Its not my first time to pay a visit this site,
    i am visiting this web page dailly and take pleasant information from
    here everyday.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam od samego rana każdy Twój wpis po kolei... Jestem w szoku...jak bardzo zbliżone historie nas łączą..jestem dopiero na początku swojej drogi..ale bardzo pomagasz tym, że się dzielisz swoją historią z innymi. Dziękuję ♥️

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję. Warto wiedzieć, że to co robię, się przydaje i ma sens.

    Czy mogę wiedzieć, jak trafiła(e)ś na mój blog?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był kompletny przypadek.. wpisałam w google hasło, dokładnie nie pamiętam czy było to coś o współuzależnieniu, czy też o życiu z alkoholikiem i na jednej z pozycji wyskoczył Twój blog.

      Usuń
    2. Dziękuję za informację. :-)

      Usuń