Nie wiem, czy to było tylko moim udziałem, czy większość partnerów osób uzależnionych tak ma, ale ja byłam przekonana, że mój mąż ma większe szanse na wyzwolenie z nałogu, niż wszyscy inni alkoholicy. Roiłam sobie, że on z pewnością tego dokona, bo po pierwsze bardzo chce, po drugie nie zabrnął jeszcze w tym obłędzie za daleko, a po trzecie zrobi to dla mnie! Dokładnie skalkulowałam, że jeśli wyrzucę go z domu od razu, on ocknie się i zacznie leczyć, to najpóźniej w moje trzydzieste urodziny "będziemy" zachodzić w ciążę. Rewelacyjny pomysł! Wprost genialny! Zaplanowałam wszystko. Zupełnie jednak nie wzięłam pod uwagę faktu, że alkoholizm to poważna choroba i nie zależy od silnej woli, bądź jej braku oraz tego, że może to, że mówi, iż nie chce pić, wcale nie oznacza, że będzie robił wszystko, by tak było.
Po prostu myślałam, że „mój” alkoholik jest wyjątkowy i inny. Bardzo dużo czasu zabrało mi uzmysłowienie sobie, że jednak nie, a jako "rasowy" uzależniony uskutecznia postawy i działania, których głównym celem jest zapewnienie sobie komfortu picia. Świadomie, bądź nie, stosuje triki i manipulacje, których gama rozciąga się od próśb, gróźb, użalania się nad sobą, wrabiania w poczucie winy, brania na litość, straszenia samobójstwem albo czymś innym. A ja - "rasowa" współuzależniona - ślepo wierzę w te jego zapewnienia, pomimo, że wiele razy się na nich przejechałam. Ale... tym razem będzie inaczej, zwycięsko! Musi być! Przecież obiecał! Jak typowa egocentryczka myślałam, że skoro ja nie kłamię i moje intencje są czyste, to znaczy, że wszyscy ludzie tak mają, prawda? Nie? Ups!
Nie dość, że myślałam, że mąż ma większe szanse, to byłam przekonana, że i moja sytuacja lepiej rokuje. Słuchając wypowiedzi koleżanek na grupie terapeutycznej myślałam, że one może i mają beznadziejnych mężów, ale mój taki nie jest. Mój mnie KOCHA! To, że przecież ich też je kochał... kiedyś... może nadal, nie wpadło mi do głowy. Moje „towarzyszki niedoli” w zasadzie w 90% mówiły o swoich partnerach źle, z pogardą, nienawiścią, ze strachem. Miały po prostu ich dość. Ich mężowie wyrządzili im wiele krzywd, również fizycznych. A do tego teraz często byli złośliwi, chamscy, zazdrośni i agresywni. Mój taki nie był. Mój o mnie zabiegał. Słał rzewne esemesy, że kocha, tęskni, pragnie, robił niespodzianki, przysyłał kurierem kwiaty, albo na wycieraczce pod domem zostawiał świeżo nazrywane konwalie i bez, moje ulubione czereśnie, albo truskawki, bladym świtem odśnieżał samochód, kupował ulubione perfumy i słodycze. Szkoda tylko, że nie pakował całego tego zaangażowania w swoje leczenie. Z pewnością lepiej by na tym wyszedł. W każdym razie, za te wszystkie starania i deklaracje miłości, ja chciałam mu dać szansę (a raczej w efekcie nawet kilka szans), czego moje koleżanki nie rozumiały. Namawiały mnie do rozstania argumentując swoje wypowiedzi moimi zasobami i walorami, a ja najchętniej powiedziałabym im wówczas, by sobie te rady wsadziły gdzieś! Czego i kogo byłam warta - wiedziałam! Nie wiedziałam tylko, że to była iluzja.
Myślałam, że ja mam większe szanse na ułożenie sobie życia z mężem, niż one, bo skoro on mnie kocha (tak deklarował) i ja go również i oboje siebie chcemy, to... przecież jest najzwyczajniej w świecie logiczne i naturalne, że powinniśmy być razem. Zupełnie nie brałam pod uwagę jednej kwestii. Najistotniejszej. Alkoholizm to choroba postępująca i jeśli mój mąż piłby nadal, to z czasem też bym go znienawidziła. Że moje szanse na dobre życie z nim związane były z kwestią jego picia. A to było nienormalne, patologiczne. Bo jeżeli dwoje dorosłych ludzi planuje wspólne, szczęśliwe życie i stoi na progu powiększenia rodziny, ale warunkiem jest etanol, który przecież sam w sobie dla alkoholika nie jest problemem, tylko najbardziej spektakularnym w skutkach objawem choroby, to... to szanse na powodzenie całego przedsięwzięcia oscylują wokół zera.
Gdy czytam ten konkretny wpis ( a robię to przynajmniej raz w tygodniu...)to odbijam się w Pani słowach i uczuciach z tego okresu Pani życia jak w lustrze. Potworne. Jestem na etapie, że wiem wszystko, chyba już rozumiem tą chorobę i mechanizmy nią rządzące, ale rozum jedno, a serce drugie...To jest po prostu nienormalne. Jestem chyba na ostatniej prostej do decyzji ostatecznej, ale chwytam jeszcze ostatnie piękne chwile jakie daje mi mój Alkoholik- obecnie w fazie niepicia. Cieszę się tymi momentami gdy spacerujemy, jemy lody z ulubionej cukierni i kochamy się do utraty tchu...Wiem, niestety wiem, że to tylko na chwilę, do następnego picia. Nie wierzę w naszą przyszłość. Zniknęła, niestety na zawsze.
OdpowiedzUsuńDziękuję za każde Pani słowo i życzę szczęścia. Ja swoje muszę poszukać.
Dziękuję za Twoje słowa. Czasami warto usłyszeć (przeczytać), że to co robię ma sens. Że ktoś z tego korzysta.
OdpowiedzUsuńCiesz się tymi chwilami. Kiedyś przyjdzie moment, w którym będziesz wiedziała, co zrobić. Najwidoczniej to jeszcze nie ta chwila.
Trzymam kciuki i życzę samych dobrych wyborów!
Pozdrawiam serdecznie! :-)
Pani życzenie stało się faktem. Podjęłam dobrą decyzję. Kiedy pisałam ponad rok temu powyższy komentarz nie umiałam wybrać drogi dla siebie…Pomogła mi blisko 16 miesięczna przerwa w piciu partnera ( dostałam to co chciałam, ale wizja pięknego życia okazała się kolejną iluzją, a abstynencja kolejną manipulacją) Podjęłam decyzję o rozstaniu czego skutkiem było zapicie poprzedzone płaczem, histerią i nie pogodzeniem się z moja decyzją . Obwiniona za "niekochanie" i oczerniona w oczach całej Jego rodziny zerwałam kontakt i już nie wrócę. Przede mną nowa, mam nadzieje lepsza droga, którą wybieram SAMA i dla SIEBIE.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystko, pozdrawiam i życzę Pani dużo szczęścia.
Autorka komentarza z 9 czerwca 2017 11:58
Gratuluję decyzji i życzę dalszego powodzenia! :-)
UsuńDziękuję bardzo. Podam dalej.
OdpowiedzUsuń