Czasami udzielam się na internetowym forum wsparcia i wymiany doświadczeń o tematyce okołoalkoholowej. Bardzo często opisane tam historie są pełne bólu, bezradności, cierpienia, poczucia krzywdy, uraz, beznadziei, rozpaczy, smutku, bezsilności... Ludzie proszą o pomoc, szukają odpowiedzi na nurtujące ich pytania, pragną jakiegoś panaceum na frustracje, bolączki i lęki, bo już nie potrafią wytrzymać. Jest im tak niewygodnie we własnym życiu, że są w stanie zrobić (prawie) wszystko, by zmienić ten stan. Pokonują więc ogromny strach, wstyd, lęk i piszą na forum.
Gdy jakiś nowy użytkownik rejestruje się i opisuje swoją historię, zadaje pytanie,
czy przedstawia problem, zazwyczaj 90% treści jego wpisu dotyczy alkoholika. Jak ten pije, kiedy pije, jak się zachowuje, jaki to ma wpływ na ich relacje, dzieci, związek, jego zdrowie, finanse... To zazwyczaj osoba współuzależniona, która nie ma pojęcia, czym naprawdę jest alkoholizm, i że ona sama potrzebuje specjalistycznej pomocy. Jest tak skoncentrowana na partnerze, że wydaje jej się, iż doskonale wie, co on czuje, co myśli, czego chce, co powinien, czego mu trzeba. O sobie pisze niewiele. Co najwyżej o latach permanentnego lęku i napięcia, które spowodowały, że odczuwa fizyczny ból, choruje na nerwicę, bądź depresję. Zazwyczaj dopiero to jest powodem zgłoszenia się po pomoc. W znakomitej większości przypadków pyta również - "Co mam zrobić żeby on(a) nie pił(a)?" - wówczas pada odpowiedź - "A co robisz ze swoim zdrowieniem?" Tu z kolei następuje pewna konsternacja i próby wyjaśnienia, że to przecież nie ja mam problem, tylko partner(ka), a ja tylko chcę, żeby on(a) przestał(a). Na to otrzymuje odpowiedź - "Myśl o sobie. Zadbaj o siebie. Zgłoś się na terapię lub/i do Al-anon." Dostaje garść rad i odrobinę nadziei, że przy odrobinie wysiłku można zmienić swoje życie na
bardziej satysfakcjonujące, ale trzeba coś zmienić w sobie. Tyle tylko, że żeby to
zrobić, trzeba wiedzieć jak. Do tego potrzebna jest pomoc drugiego - zdrowego - człowieka, bo samemu nie uda się przełamać swoich zachowań, nie uda się dostrzec, co nie jest naturalne, powszechne i zdrowe. Czasami ów użytkownik stosuje się do rad, a czasami wraca do własnego piekiełka usilnie starając się wmówić sobie samemu że jego problem nie dotyczy, że nie jest przecież jeszcze tak źle, że...
Myśl o sobie... jak ja tego nienawidziłam. Gdy trafiłam na terapię
współuzależnienia
ciągle powtarzano mi to samo zdanie. Miałam jego szczerze dość. Przecież ja myślałam o sobie cały czas! (Tak przynajmniej sobie roiłam.) O tym czego ja chciałam, co było dla mnie dobre. No... może nie wiedziałam, czego chciałam, ale z pewnością wiedziałam, czego nie! Nie chciałam, żeby on pił, bo wierzyłam, że wówczas jakoś się ułoży.
I to był zasadniczy błąd. Koncentrowałam swoją energię i wysiłki, co by tu zrobić, żeby on..., zamiast myśleć, co by tu zrobić, żebym ja. Nie próbowałam nawet zadać sobie pytań: Czy ja mam jakikolwiek bezpośredni wpływ na drugiego, dorosłego człowieka? Czy mogę coś mu nakazać, albo zakazać, do czegoś zmusić, bądź przymusić? Czy mam Boską moc? Ależ skądże! A przecież żyjemy w wolnym kraju i jeśli on chce sobie zmarnować życie, to pomimo moich obiekcji z tym związanych, może to uczynić. Ja mogę samostanowić o sobie, wybierać konkretne rozwiązania, podejmować decyzje i... ponosić konsekwencje tychże. To przywilej dojrzałości. Bo w myśleniu o sobie bynajmniej nie chodzi o egoistyczne zachcianki, własne widzimisię i sobiepaństwo.
Myśleć o sobie to brać pełną odpowiedzialność za swoje życie, za zmiany w sobie.