W jednej z moich ulubionych książek przeczytałam, iż drogą do przebudzenia duchowego - przy założeniu, że coś w tym kierunku robię, a nie tylko czytam, poznaję i staram się zrozumieć - może być pielegnowanie, czy też wyrobienie w sobie:
- umiejętności kochania
- uczciwości wobec siebie
- zdolności do przełamywania schematów myślowych i rewizji poglądów
- zgody na cierpienie
- samodyscypliny
- umiejętności rezygnacji.
Wydaje mi się, że drogą decyzji, wyborów i postaw potrafię prawdziwie kochać drugiego człowieka - bez poczucia straty, poświęcenia, bez emocjonalnego się na nim wieszania, bez przedkładania własnego dobra nad jego, bez oczekiwania rewanżu.
Wydaje mi się, że nabyłam umiejętność poznawania prawdziwych intencji własnych zachowań i postaw. Potrafię być uczciwa wobec samej siebie, nawet jeśli wnioski płynące z mojej analizy, czy też autoanalizy są niezadowalające i niewygodne. Obiecałam sobie kiedyś, że już nigdy nie będę się oszukiwać, że już nigdy nie będę grać przeciw sobie, a ja lubię dotrzymywać składanych obietnic.
Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu twardo stąpam po ziemi, przełamuję własne schematy myślowe i weryfikuję poglądy. Rozważam i zastanawiam się nad tym, co jest naprawdę moje, w co wierzę, a w co absolutnie nie, do czego gotowa jestem się przychylić, a z czym zupełnie się nie zgadzam, co jest dla mnie rzeczywiście ważne, a co tylko mi się takim wydawało. Staram się mieć otwarty umysł i głowę na nowe.
Wydaje mi się, że nauczyłam się... może nie tyle godzić na cierpienie, co je w pewnym sensie pokornie przyjmować, akceptować, a może nawet... czerpać z niego korzyści dla siebie? Wszak to cierpienie mobilizuje mnie do zmiany, a ta do coraz lepszego poznawania siebie.
I to by było na tyle jeśli chodzi o pozytywne wnioski, bo dwa ostatnie punkty na ścieżce ku metanoi... leżą odłogiem. I o ile dyscyplina wychodzi mi... powiedzmy... umiarkowanie, to rezygnacja... hm... w ogóle,. Głównie dlatego, że rezygnacja z samego założenia ma być na zawsze - NA ZAWSZE! - a tak się składa, że z rzeczami ostatecznymi mam pewien kłopot. Nie potrafię (a może nie chcę?) się zmusić do rezygnacji z czegoś, co mi dziś służy, co mi się podoba, co mnie pociąga, co powoduje, że czuję się lepiej, nawet pomimo świadomości, że to może mieć opłakane skutki w przyszłości, może być destrukcyjne, że to może spowodować dużo większe cierpienie... Nie da się iść w dwóch kierunkach jednocześnie. Nie da się mieć ciastko i zjeść ciastko, ja zaś łapię się na tym, że czasami bym chciała...
Czyli jednak wybieram krótkofalowe zyski, zamiast długofalowych efektów... Hm... chyba nie jestem tak intelektualnie niezależna, jaką chciałabym być... Chciałabym wierzyć, że jeszcze...
Czyli jednak wybieram krótkofalowe zyski, zamiast długofalowych efektów... Hm... chyba nie jestem tak intelektualnie niezależna, jaką chciałabym być... Chciałabym wierzyć, że jeszcze...