Na pewne treści, nazwy, terminy, powiedzenia od jakiegoś czasu jestem wyczulona. Kiedyś zapewne nie zwróciłabym na nie uwagi, ale teraz... To nawet nic specjalnie dziwnego. Słowa, zdarzenia, książki, inni ludzie są naszym lustrem, widzimy w nich wyraźniej to, co już mamy w sobie, więc kiedy podczas jednej z ostatnich rozmów (z osobą spoza branży alkoholowej, w której funkcjonuje ono często) usłyszałam zdanie, że ludzie są skazani na rozwój i szacuje się, że tylko 5% populacji tak żyje, od razu przykuło to moją uwagę. Nie wiem, kto szacował, takich statystyk nie widziałam; nie wiem też kto twierdzi, że tak powinno być, ale w moim przypadku się zgadza. I nie jestem do końca pewna, czy to mi się podoba. Bo im mniej człowiek wie, tym łatwiej i wygodniej jest mu żyć.
Zawsze byłam dobrą uczennicą, posłuszną, niestwarzającą problemów, z wzorowym zachowaniem. Te cechy sprawiły, że gdy przechodziłam pierwszą (i każda kolejną) w życiu psychoterapię behawioralno-poznawczą umiałam się stosować do zaleceń. Wykonywałam je z zaangażowaniem i determinacją, pomimo lęku. Wyzdrowiałam. Problem w tym, że wówczas przestałam dbać o higienę psychiczną i emocjonalną. Wróciły stare schematy myślowe. Przecież to ja wiedziałam lepiej, co jest dla mnie dobre, więc zignorowałam zalecenia, które nota bene wydawały mi się czasami po prostu śmieszne (moja ignorancja i arogancja sięgały zenitu). Była jeszcze jedna kwestia. Podporządkować się zaleceniom osoby, której ufałam, którą ceniłam, która mnie z nich rozliczała - potrafiłam doskonale, natomiast gdy sama miałam się do czegoś zmusić, czy zmobilizować, było... delikatnie to ujmując, różnie. Lęki wróciły. Abstrahuję teraz zupełnie od faktu, że najprawdopodobniej leczyłam objawy, nie przyczynę, ale gdybym tylko kontynuowała wskazówki terapeutki, nasilenie moich dolegliwości z całą pewnością nie wzrastałoby w tempie lawinowym.
Stąd wnioskuję, że jestem skazana na rozwój. Po prostu nie umiem, nie potrafię żyć w monotonii dnia codziennego - dom, praca, zakupy, obiad, dzieci, jakieś rozrywki/obowiązki, sen, sprzątanie, praca, zakupy... i tak w kółko. Pewne indywidualne predyspozycje, skłonność do automatyzacji i upraszczania niektórych czynności do granic możliwości powodują, że z czasem działam schematycznie i bezrefleksyjnie, frustruje mnie to, a wówczas moje myśli zaczynają wirować tworząc pod czaszką sieć poplątanych przewodów, których rozsupłanie z każdym dniem staje się trudniejsze. Czy to źle, że moją drogą najwyraźniej jest ścieżka wiedzy, rozwoju i nowych doświadczeń? Ależ skądże! Tylko... taka właśnie bywa niekomfortowa, a czasami wręcz niebezpieczna. Przede wszystkim dlatego, że wiedza zobowiązuje. Od ludzi światłych oczekuje się po prostu więcej i trudniej zakamuflować zwyczajne lenistwo. Niebezpieczna zaś bywa dlatego, że intelekt, umiejętności i doświadczenie, które nie służą drugiemu człowiekowi, mogą stać się przyczyną poczucia wyższości, a nawet pychy. Cały czas muszę pilnować, by stawać się lepszą dla kogoś, a nie od kogoś. Bo pycha najbardziej ze wszystkiego oddala nas od Boga.
Zawsze byłam dobrą uczennicą, posłuszną, niestwarzającą problemów, z wzorowym zachowaniem. Te cechy sprawiły, że gdy przechodziłam pierwszą (i każda kolejną) w życiu psychoterapię behawioralno-poznawczą umiałam się stosować do zaleceń. Wykonywałam je z zaangażowaniem i determinacją, pomimo lęku. Wyzdrowiałam. Problem w tym, że wówczas przestałam dbać o higienę psychiczną i emocjonalną. Wróciły stare schematy myślowe. Przecież to ja wiedziałam lepiej, co jest dla mnie dobre, więc zignorowałam zalecenia, które nota bene wydawały mi się czasami po prostu śmieszne (moja ignorancja i arogancja sięgały zenitu). Była jeszcze jedna kwestia. Podporządkować się zaleceniom osoby, której ufałam, którą ceniłam, która mnie z nich rozliczała - potrafiłam doskonale, natomiast gdy sama miałam się do czegoś zmusić, czy zmobilizować, było... delikatnie to ujmując, różnie. Lęki wróciły. Abstrahuję teraz zupełnie od faktu, że najprawdopodobniej leczyłam objawy, nie przyczynę, ale gdybym tylko kontynuowała wskazówki terapeutki, nasilenie moich dolegliwości z całą pewnością nie wzrastałoby w tempie lawinowym.
Stąd wnioskuję, że jestem skazana na rozwój. Po prostu nie umiem, nie potrafię żyć w monotonii dnia codziennego - dom, praca, zakupy, obiad, dzieci, jakieś rozrywki/obowiązki, sen, sprzątanie, praca, zakupy... i tak w kółko. Pewne indywidualne predyspozycje, skłonność do automatyzacji i upraszczania niektórych czynności do granic możliwości powodują, że z czasem działam schematycznie i bezrefleksyjnie, frustruje mnie to, a wówczas moje myśli zaczynają wirować tworząc pod czaszką sieć poplątanych przewodów, których rozsupłanie z każdym dniem staje się trudniejsze. Czy to źle, że moją drogą najwyraźniej jest ścieżka wiedzy, rozwoju i nowych doświadczeń? Ależ skądże! Tylko... taka właśnie bywa niekomfortowa, a czasami wręcz niebezpieczna. Przede wszystkim dlatego, że wiedza zobowiązuje. Od ludzi światłych oczekuje się po prostu więcej i trudniej zakamuflować zwyczajne lenistwo. Niebezpieczna zaś bywa dlatego, że intelekt, umiejętności i doświadczenie, które nie służą drugiemu człowiekowi, mogą stać się przyczyną poczucia wyższości, a nawet pychy. Cały czas muszę pilnować, by stawać się lepszą dla kogoś, a nie od kogoś. Bo pycha najbardziej ze wszystkiego oddala nas od Boga.
Jest jeszcze jedna kwestia, której przeoczenie byłoby dużym błędem. Chyba najtrudniejsza i nie do końca przeze mnie opanowana. Mianowicie przyznanie, iż wiem, że nic nie wiem. A to jest trudne, no... bo ja przecież wiem, prawda? I to najlepiej! Hm..."Czym różnią się geniusze od osób zwyczajnych, przeciętnych? Wszyscy normalni ludzie wiedzą, że coś jest niemożliwe, że nie da się zrobić, a geniusz to ktoś kto o tym nie wie, więc zaczyna robić i odkrywa sposób, metodę, rozwiązanie. Dzieci są geniuszami. Zanim rodzice, opiekunowie, system wychowawczy i edukacyjny nie wyrwą ich z rzeczywistości i nie przeniosą w krainę własnych przekonań, stadnie akceptowanych prawd i innych iluzji, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego."*
Tylko wtedy, kiedy pozbędę się pewności właściciela prawdy, kiedy będę mogła zostawić na boku moje przekonania, doświadczenia, poglądy i opinie przyjęte przeze mnie dawno temu, ale nigdy później nie weryfikowane w praktyce, tylko wtedy będę mogła mieć otwarty na poznawanie rzeczywistości umysł i szansę na obecność we własnym życiu. Funkcjonowanie na autopilocie mnie nie interesuje. Już nie.
---
* Meszuge, "Przebudzenie. Droga do świadomego życia", Wyd. IPS, 2014, str.49
Tylko wtedy, kiedy pozbędę się pewności właściciela prawdy, kiedy będę mogła zostawić na boku moje przekonania, doświadczenia, poglądy i opinie przyjęte przeze mnie dawno temu, ale nigdy później nie weryfikowane w praktyce, tylko wtedy będę mogła mieć otwarty na poznawanie rzeczywistości umysł i szansę na obecność we własnym życiu. Funkcjonowanie na autopilocie mnie nie interesuje. Już nie.
Należy strzec się ludzi, którzy są pewni tego, że mają rację, bo...
tylko Bóg wie wszystko, ale oni i tak wiedzą lepiej...
---
* Meszuge, "Przebudzenie. Droga do świadomego życia", Wyd. IPS, 2014, str.49